drukuj

Trudny powrót Niemców - tekst Mariusza Surosza dla POLITYKI

Napis na tablicy nie wyjaśnia niczego. „Wszystkim niewinnym ofiarom postoloprtskich wydarzeń maja i czerwca 1945”. Nie mówi kim były ofiary, ile ich było i jak zginęły.

3.06. 2010

Podczas odsłonięcia tablicy Uta Reiff, córka jednej z ofiar zadała, pytanie: „kim byli ci ludzie, którzy zostali tutaj straceni?” I sama na nie odpowiedziała: „Ci, którzy byli tutaj katowani, którzy byli tu zabici, nie byli przestępcami, nie byli mordercami, nie stanęli przed sądem, nie zapadł wyrok. Byli zamordowani, ponieważ byli Niemcami. Niemcami, którzy żyli tu od stuleci. Tu była ich ojczyzna”.

Uta Reiff przemawiała na cmentarzu w niewielkim czeskim miasteczku Postoloprty, które Niemcy przez kilka wieków nazywali Postelberg.

1947

W 1947 roku czechosłowacki parlament w tajemnicy powołał nadzwyczajną komisję śledczą. Powodem było to, że grupa niemieckich socjal-demokratów, którzy przed wojną byli legalnie wybranymi posłami do parlamentu czechosłowackiego, przygotowała petycję do ONZ, w której opisywano mordy, gwałty i rabunki do jakich doszło po zakończeniu wojny. Wśród wielu miejsc przez nich wskazanych padła nazwa Postoloprty.

Po przesłuchaniu świadków posłowie nie mieli wątpliwości. – Tu nie chodzi o przypadek kilku osób, ale idzie faktycznie o masową egzekucję – wyrokował ludowiec Bohumír Bunža, przewodniczący komisji. – Nie jestem za tym, abyśmy sądzili Czechów za to, że karali Niemców – mówił socjalistyczny poseł Karel Kácl. Komunista Jaroslav Kokeš pytał: – Czy jest taktyczne postępowanie, abyśmy roztrząsali publicznie sprawę, z której zagranica czyni wielką kampanię przeciwko Czechosłowacji, przeciwko naszej narodowej rewolucji?

We wrześniu potajemnie przeprowadzono ekshumację. W kilku miejscach, w miasteczku i poza nim, odnaleziono 763 ciała i poszukiwania przerwano. Zwłoki skremowano. Prochy przepadły bez wieści. Po przejęciu rządów przez komunistów w 1948 roku akta utajniono. Poseł Bunža wyemigrował. W Czechosłowacji zaocznie skazano go na karę śmierci. Dopiero w 1992 roku akta komisji stały się dostępne dla badaczy.

1993

– Niemcy? Nie było ich tu. Oni skończyli w koszarach albo w bażanciarni. - W 1993 roku dwoje dziennikarzy z wydawanego w Lounach tygodnika „Svobodný hlas” postanowiło napisać o mieszkańcach okolicznych wsi.

– Kiedy dopytywaliśmy się, co znaczą „koszary” i „bażanciarnia”, wycofywali się z rozmowy: „no, wiecie, jak było po wojnie”. Nie miałem najmniejszego pojęcia o czym mówią – David Hertl, był wówczas 23-letnim dziennikarzem. Hertl pamięta, że kiedy miał 11 może 12 lat, czyli na początku lat 80., w szkole była lekcja o niemieckiej okupacji. Nauczyciel opowiadał o zbrodniach i powszechnym czeskim oporze. Po szkole pobiegł do babci pytając o jej udział w ruchu oporu. – Babcia spojrzała na mnie jak na wariata. Wojna? To były najpiękniejsze lata mojego życia. Wyszłam za mąż, urodziłam córkę, mieszkałam w Pradze, a dziadek miał świetnie płatną pracę – usłyszał. – Uświadomiłem sobie, że między tym, co jest w podręcznikach, a tym jak przeżywali wojnę ludzie jest wielka różnica.

1995

Kvĕta Tošnerová i David Hertl dwa lata zbierali materiały. Jesienią 1995 roku ukazał się artykuł. Opisali w nim jak pod koniec maja 1945 roku w Postoloprtach pojawiły się oddziały armii czechosłowackiej. Dzień po wkroczeniu wojska mężczyźni z miasteczka i okolicznych wsi zostali zagonieni do byłych austriackich koszar. Kiedy następnego dnia pod bramą koszar pojawiły się kobiety z jedzeniem dla mężów i synów dowiedziały się, że mężczyzn już tu nie ma. Nieco później kobiety, dzieci i starców zamknięto w obozie, w którym w czasie wojny Niemcy trzymali więźniów pracujących przy budowie lotniska. Kobiety przeszły upokarzającą rewizję osobistą. Były gwałcone. Obóz był przepełniony, brakowało jedzenia.

3 czerwca żołnierze otoczyli oddalone o 15 kilometrów miasto Żatec. Kilka tysięcy mężczyzn zebrano na rynku, pod konwojem pomaszerowali do Postoloprtów. Stajnie w koszarach były tak przepełnione, że spano na stojąco. Strażnicy strzelali pod byle pretekstem. Bicie było na porządku dziennym. Każdego dnia z koszar wychodziły grupy mężczyzn konwojowanych przez żołnierzy. Wracali tylko żołnierze. Kiedy mężczyźni z Żatca byli maltretowani w Postoloprtach, kobiety zebrano w miejscowych koszarach SS. Ich los był równie okrutny, co kobiet zamkniętych w obozie w Postoloprtach. Domy i gospodarstwa niemieckie zostały wyrabowane. Z czasem Niemców skierowano do prac przymusowych. Po konferencji poczdamskiej większość z tych, co przeżyli została wywieziona. Wcześniej na mocy dekretów rządu pozbawiono ich czechosłowackiego obywatelstwa i majątku.

Artykuł wywołał burzę.

– W redakcji odbieraliśmy telefony: „włazicie Niemcom w dupę”, „niemieckie świnie”, dostawaliśmy anonimy: „będziecie wisieć”. Związek Bojowników o Wolność powiadomił prokuraturę, że popełniliśmy przestępstwo. Szkalowanie narodu. W artykule było kilkanaście wypowiedzi świadków, wszystkie anonimowe. – Wciąż się bali – mówi krótko Hertl.

Czeska policja wszczęła śledztwo. Na wniosek pisarza Ludvíka Vaculíka, który zażądał wyjaśnienia zbrodni. Po półtora roku sprawę umorzono z braku dowodów.

21. 01.1997

Strona czeska wyraża ubolewanie, że poprzez powojenne wypędzenia, jak i przymusowe wysiedlenia Niemców sudeckich z ówczesnej Czechosłowacji, pozbawianie majątku i obywatelstwa, uczyniono wiele cierpień i krzywd niewinnym ludziom, również ze względu na zbiorowy charakter przypisywania winy… - brzmi fragment czesko-niemieckiej deklaracji o wzajemnych stosunkach, podpisanej w Pradze przez kanclerza Helmuta Kohla i premiera Václava Klausa.

2000

Rodzice Otokara Löbla znaleźli się wśród niespełna 10 procent Niemców, których nie wysiedlono. Urodził się po wojnie w Żatcu. Chodził do czeskich szkół. Po samobójczej śmierci Jana Palacha współorganizował strajk w gimnazjum. W 1970 roku, po śmierci ojca, wyjechał z matką do Niemiec. – W 2000 roku nawiązałem kontakty z Niemcami pochodzącymi z Żatca. Wtedy dowiedziałem się o Postoloprtach. Nie chciałem uwierzyć w to, co mi opowiadali. Wydawało mi się to przesadzone i uważałem, że jest to propaganda ziomkostw sudeckich. Zaczął sprawdzać fakty, zebrał relacje świadków żyjących w Niemczech, dotarł do archiwów, nawiązał kontakty z czeskimi historykami.

Kiedy w 2002 roku z Niemiec, ze Stowarzyszenia Przyjaciół Miasta Žatec przyszła propozycja uczczenia pamięci pomordowanych, Miroslav Hylák będący wówczas we władzach miasta Postolopory, jak większość mieszkańców był przeciwny. „Niemcy, którzy znaleźli się po I wojnie w Czechosłowacji okazali się nielojalni, zdradzili! Mieli wszystkie prawa, ale skumali się z Hitlerem i z nim rozbili republikę przyłączając czechosłowackie terytoria do III Rzeszy. Niemcom należała się kara! Za bestialstwa jakich dokonali podczas wojny w całej Europie mamy fundować im pomnik? Za pomordowanych Czechów, za tych co trafili do obozów?” – rozprawiano nie tylko w gospodach.

Radni odrzucili niemiecką propozycję. Trzy lata później, gdy Koło Przyjaciół Czesko-Niemieckiego Porozumienia złożyło podobny wniosek odpowiedzią również było: nie!

2006

Oficer policji, który w 2006 roku prowadził kolejne śledztwo w sprawie wydarzeń w Postoloprtach, mimo że kilka lat temu odszedł ze służby, nie zgodził się na spotkanie. Rozmowę telefoniczną przerwał twardym: „Wszystko już powiedziałem. Do widzenia”.

Kilka lat temu, po zakończeniu dochodzenia, wypowiedział się jednak dla czeskich mediów: - Nie przypuszczałem, że Czesi mogli tak postępować, jak to było opisane w doniesieniu o przestępstwie. Podczas śledztwa nie pozostało mi nic innego, jak przyznać, że to faktycznie się stało. I przede wszystkim, że sprawcami są Czesi.

Wskazał dwóch winnych. Kapitan Vojtěch Černý wydał rozkaz rozstrzelania pięciu chłopców. Policjant Bohuslav Marek z zimną krwią zastrzelił trzy osoby. – Prawdopodobnie oni byli odpowiedzialni za śmierć i innych. W ówczesny kodeksie karnym nie było określenia ludobójstwo, gdyby było, to oskarżyłbym ich o ludobójstwo – mówił śledczy.

Marek i Černý zeznawali przed komisją w 1947 roku. Černý przyznał się wówczas do wydania rozkazu zabicia chłopców. Marek był poważnie obciążony zeznaniami świadków. Nigdy nie stanęli przed sądem. Obaj dożyli sędziwego wieku i zmarli śmiercią naturalną.

Ich los nie jest wyjątkowy. Czechosłowacki parlament w 1946 roku uchwalił ustawę, na mocy której nie ścigano przestępstw popełnionych wobec Niemców. Liczbę ofiar śmiertelnych wśród Niemców szacuje się na ponad 25 tys. O grubo ponad 100 tysiącach słuch zaginął.

2008

– Pamiętam, że kiedy znalazłem się w levonickiej bażanciarni poczułem się tak samo, jak w Terezinie. Byłem na miejscu zbrodni – Václav Vích widział przed sobą zarośniętą polanę przy drodze z Postoloprtów na Levonice, gdzie w 1947 roku odkopano 452 ciała zamordowanych Niemców. Był wtedy 17-letnim gimnazjalistą. Poznał dzieje najbliższej okolicy nieco przypadkowo, bo jak mówi, w szkole historia kończy się na II wojnie światowej. Jeśli nauczyciel zdąży z materiałem. Jego klasa z gimnazjum w Lounach wzięła udział w projekcie „Tragiczne miejsca historii”. Wymyślili go działacze ze stowarzyszenia Antikomplex. Młodzież z kilku gimnazjów zapoznawała się z historią współżycia Niemców i Czechów i jej tragicznym końcem.

– Rozmawialiśmy ze świadkami, opowiadali to, co pamiętali. Zdziwiłem się, kiedy kilku z nich powiedziało nam: nie mówicie nikomu, że to wiecie ode mnie. Było ponad 60 lat po wojnie. Czego można się bać? Widziałem miejsca, gdzie doszło do egzekucji. Szkołę, bażanciarnię, udało się nam dostać do koszar. Wskazano nam nawet miejsce, gdzie podobno wciąż leżą ofiary, których nie ekshumowano.

Koszary w Postoloprtach wyglądają ponuro. Piętrowy budynek straszy powybijanymi szybami w oknach. Metalowe bramy zamknięte na głucho. Na wysokim drucianym płocie zawieszone są zgniłozielone płachty skutecznie zasłaniające widok na dziedziniec. Podejście bliżej płotu wywołuje ruch po drugiej stronie. Groźne szczeknięcie, a po chwili płot wybrzusza się pod ciężarem skaczącego na siatkę psa. Koszary nie należą do miasta. Właścicielka zamierzała urządzić w nim dom spokojnej starości. Wymyśliła nawet nazwę: „eden”. Liczyła, że wśród chętnych będą również Niemcy, których skusi spokojne czeskie miasteczko.

– Ruina. Nie robi wrażenia, póki nie wie się, co tam się działo – mówi Vích.

Gimnazjalistów odwiedził Peter Klepsch, który w 1945 roku miał 17 lat i mieszkał w Żatcu. Wspominał jak 3 czerwca obudziła go siostra. – Są tu żołnierze, musisz jak najszybciej iść na rynek. Wszyscy mężczyźni od 12 do 65 lat muszą się tam zgromadzić pod karą śmierci. Na rynku Klepsch zobaczył śmierć po raz pierwszy: – To był urzędnik pocztowy. Żaden nazista. Spóźnił się. Został zastrzelony a jakiś młody mężczyzna kilka razy przejechał po nim na motorze. Wnętrzności wkręciły się w szprychy koła.

Z rynku mężczyzn pognano do Postoloprtów.

Klepsch opowiadał, jak w koszarach Niemcy zmuszeni byli do biegania i śpiewania hitlerowskich pieśni. Zapamiętał dyrektora browaru, który z grupą mężczyzn był wyprowadzany przez żołnierzy z koszar. Zapytał go: dokąd idziecie? Mężczyzna ręka wskazał na niebo.

Niemiec opisał egzekucję pięciu kilkunastoletnich chłopców, którzy próbowali zdobyć jedzenie w pobliskim sadzie i zostali złapani. Wpierw zostali pobici. Żołnierze bojąc się buntu ustawili dwa karabiny maszynowe wycelowane w tłum siedzących na dziedzińcu mężczyzn. Chłopców postawiono pod ścianą. Po salwie czterech upadło. Piątego zabito strzałem w głowę. – Krzyczał: mamo! A jego ojciec siedział trzy rzędy ode mnie i to wszystko widział. Ktoś zwariował. Wstał i zaczął tańczyć, inny zaczął się rozbierać - Klepsch musiał też pogrzebać ojca kolegi. – Był to kapitan Langer. Podszedł do policjanta Marka, powiedział: Panie komendancie, byłem niemieckim oficerem, a to co się tu dzieje jest niezgodne z konwencją genewską. Niech mnie pan zastrzeli. Został zabity strzałem w czaszkę.

Po kilku dniach Klepscha odesłano do obozu pracy. W kwietniu 1946 roku wyjechał do Niemiec.

Václav Vích wraz z dwoma kolegami napisał szkolną pracę „Sytuacja powojenna w Postoloprtach 1945-1947”. W zakończeniu można przeczytać: „nasza praca odpowiada na wiele pytań w rodzaju: co się tam stało?. Niestety/na szczęście wywołuje kolejne i kolejne pytania”.

– Kto wydał rozkazy tym żołnierzom? To jest zasadnicza kwestia – nie tylko Vích, ale i zawodowi historycy nie są w stanie odpowiedzieć z całą pewnością na to pytanie. W archiwach nie zachowały pisemne rozkazy. Zachowało się natomiast zeznanie jednego z oficerów, że podczas odprawy generał Oldřich Španiel, szef kancelarii wojskowej prezydenta Edvarda Beneša, powiedział: – Zazdroszczę wam, panowie, macie wielką szansę i pamiętajcie, że dobry Niemiec to martwy Niemiec. Czym mniej ich zostanie, tym mniej wrogów będziemy mieć. Czym mniej ich przejdzie przez granicę, tym mniej wrogów będziemy tam mieć.

W 1947 roku Španiel potwierdził tylko, że powiedział zdanie o martwych Niemcach, ale jako dykteryjkę, że podczas wojny w ten sposób mówiono w USA.

Zachowały się także przemówienia prezydenta Beneša: „naszym pierwszym celem jest oczyszczenie państwa od faszyzmu i nazizmu, od Niemców i Węgrów” albo „mój program – i tego nie ukrywam – jest taki, że problem niemiecki musimy w republice zlikwidować”.

Obrońcy Beneša twierdzą, że mówiąc o rozwiązaniu kwestii niemieckiej myślał on o wysiedleniu. Oskarżyciele z kolei, nie mają wątpliwości, że prezydent obawiający się, że zwycięskie mocarstwa nie zgodzą się na wysiedlenie Niemców postanowił wcześniej rozwiązać problem.

2009

Otokar Löbl jest uparty. W 2007 roku poprosił o spotkanie z władzami miasta. Przedstawił zebrane materiały i zaapelował, aby w Postoloprtach stworzyć „miejsce pamięci ofiar”. O wydarzeniach z 1945 roku powstała sztuka teatralna, co rusz ukazywały się artykuły w prasie czeskiej i niemieckiej, do miasteczka przyjeżdżały ekipy telewizyjne. Ukazywały się książki historyków czeskich. W innych miastach odsłaniano tablice upamiętniające powojenne wydarzenia.

Ponad rok po pierwszej wizycie Löbla lokalny dziennik napisał: „Przedstawiciele miasta, starali się raczej unikać decyzji, aby w mieście powstało miejsce pamięci argumentując, że ta sprawa wciąż jest delikatna i że może dojść do negatywnej reakcji części mieszkańców”.

Löbl zaproponował powołanie komisji, w skład której wejdą przedstawiciele miasta i Niemców. Miroslav Hylák był wówczas już starostą miasta. – Długie lata nie wiedziałem do czego tu doszło. Nikt o tym nie mówił. Chciałem, aby miasto pogodziło się z przeszłością.

Komisja zadecydowała, że wydarzenia z 1945 roku upamiętni tablica z dwujęzycznym napisem „Ofiarom masakry w maju i czerwcu 1945”. Kilku radnych ostro zaprotestowało.

Na nadzwyczajnej sesji, 4 listopada 2009 roku, pojawiły się tłumy dziennikarzy. Jeden z nich napisał: „Po ponad czterogodzinnej debacie radni zgodzili się, że historycznych wydarzeń nie można dłużej nie dostrzegać, że trzeba się do nich przyznać i stanąć z nimi twarzą w twarz, jednocześnie zgodzili się, by pominąć zaproponowane słowo masakra, aby nie budziło ono ewentualnie dalszych negatywnych emocji mieszkańców. (…) Koszty w wysokości ok. 200 tys. koron pokryje miasto. Radni odrzucili propozycję niemieckich stowarzyszeń, które chciały pokryć większą część kosztów”.

2010

Słowo masakra padło podczas odsłonięcia tablicy: – W tym dziwnym czasie oprócz innych wydarzeń dochodzi do masakry w Postoloprtach. W imię narodowej czystki, z zawiści, żądzy majątku, ale także pod hasłem martwy Niemiec, to dobry Niemiec dochodzi do bezsensownego mordu, z którego po wytrzeźwieniu z powojennej euforii staje się na koniec po prostu tabu – czeski historyk Michal Pehr, przewodniczący komisji przemawiał w imieniu władz miasta.

Czeska dziennikarka napisała, że na uroczystość przyjechało kilkudziesięciu Niemców, ale nie było Czechów. Hylák zaprzecza: – Stali nieco dalej. – Czechów było wielu, ale miejscowych było mało – pamięta Löbl.

2013

Na uroczystości nie pojawił się Jaroslav Vodička, jeden z członków komisji. – Jest tyle miejsc, gdzie ginęli Czesi i wciąż nie są upamiętnione. W czasie wojny w Postoloprtach był obóz niemiecki, przechodził tamtędy marsz śmierci. Kto wie, kim były te ofiary – Vodička jest przewodniczącym Związku Bojowników o Wolność i Stowarzyszenia Czechów Wołyńskich. W 1944 roku ponad 11 tys. ich wstąpiło do oddziałów czechosłowackich sformowanych w ZSRR. Pod ich adresem padają również oskarżenia, że brali udział w akcji w Postoloprtach.

– Doszło do incydentów po wojnie, ale nie w takim rozmiarze! – Vodička tłumaczy z pasją. – To zrozumiałe, że ktoś, kto wrócił z obozu koncentracyjnego odpłacił Niemcom. Nigdy nie udowodniono, że za Postoloprty odpowiedzialne są władze Czechosłowacji.

Stowarzyszenie Czechów Wołyńskich na jednym z placów Żatca postawiło pomnik Edvarda Beneša. Na cokole jest napis „Wołyńscy Czesi z wdzięcznością swojemu prezydentowi”. To podziękowanie, że Beneš sprowadził ich do kraju. Nie chcieli zostać w ZSRR. Doświadczyli sowieckiej rzeczywistości, nierzadko gułagów. Osiedlili się w Żatcu i okolicy, przejęli domy niegdyś należące do Niemców. Vodička przyznaje, że na placu jest tylko plastikowa replika popiersia. Brązowy oryginał znajduje się w ratuszu. – Żeby nikt nie zniszczył – wyjaśnia.

Na tablicy w Postoloprtach leży sztuczna czerwona róża. Przy murze wazon z kwiatami i wygasłe znicze. – Zapalają je przyjeżdżający Niemcy, ale i mieszkańcy – mówi Hylák. Zarówno on, jak i Löbl są zadowoleni. To, że napis jest enigmatyczny, że nie ma słów „masakra” i „niemieckie ofiary” uznają za kompromis.

– Podczas tych wydarzeń zginęli również mieszkający w mieście i okolicy Czesi – uzasadnia Hylák. Pytany o śmierć Czechów Löbl odpowiada: – Czesi zginęli tam, ponieważ uznano ich za Niemców. Löblowi nie przeszkadza, że tablica znajduje się na cmentarzu, a nie w którymś z miejsc, gdzie zabijano.

– To dobre miejsce, bezpieczne. Cmentarz jest zamykany na noc. Ostatnio znaleźliśmy jednak ślady, że ktoś chciał ją zdemontować – były starosta na chwilę przerywa wypowiedź.

– Jest z brązu – Miroslav Hylák jest pewny, że to jest właściwe wyjaśnienie.