Ja tam ze śmiercią oswojona - tekst: Angelika Kuźniak, zdjęcia: Anna Bedyńska
Ja tam ze śmiercią oswojona
Irena Krygiel, 83 lata. W
czerni to się jak trupek wygląda
Więc tak: jak zemrę, to mnie
wywiozą na wieś. Do Bolemina. Mieszkałam tam pięćdziesiąt przeszło lat. Na wsi
pięknie chowają. Leżeć będę w kaplicy, bo teraz w domu nie trzymają. Będzie
msza w kościele. Wszyscy pójdą do spowiedzi. Z każdego domu ktoś będzie.
Najbliższe sąsiady. Jak już przyjdą, to każdy z kwiatami. I na szarfie będzie
pisało, od kogo.
I ja w tej trumnie, w
niebieskiej sukience.
Niech mówią: jak ona ładnie
wygląda, jakby spała. Bo w czerni to się w trumnie, wie pani, jakoś jak trupek
wygląda.
Cała wieś pójdzie w pogrzebie.
Wszyscy będą płakać. Byle nie za mocno, bo podobno to duszy przeszkadza na
tamtym świecie. Spokoju trudniej zazna.
Toż mówię, uszykowane mam
wszystko. Tu, w torbie. Nowiutkie, z karteczką. Na rynku kupiłam. Mama moja
lubiła naprzód wszystko mieć. My tak nauczone. Nigdy tak, żeby w ostatniej
chwili.
Dowód osobisty też trzymam na
stoliku. Żeby nie szukali, jak umrę w nocy. I numer do siostry obok.
Wolę być ubrana w to, co
lubię, i żeby ładnie było. W życiu w biedzie żyłam, ale też lubiłam mieć
ładnie.
Co jeszcze? Chusteczka do
nosa. Jak to po co? Żeby łzy ocierać z żalu po tym świecie.
Choć ja sama nie mam czego
żałować. Obok się ją położy. A różaniec na rękę. Haleczka z koronkami.
Kołnierzyk zdobiony.
Ja lubię dużo białego, jak
panienka.
Książeczkę do nabożeństwa też
zabieram.
Buty. Muszą być trochę
większe, bo nogi puchną.
Ubierze mnie siostra. Bo męża
i syna sama pochowałam.
Mogę umierać. Byle tylko nie
leżeć.
Zasnąć i koniec. Albo upaść.
Maria Chyblewska, 84 lata. Tam
fruwać będę
Jak to ładnie wygląda takie
rozłożone!
Czy ja wiem, może gdyby syn
nie umarł, tobym nie naszykowała.
Umarł w czerwcu, w ubiegłym
roku. Nie prałam od tamtego dnia.
Modlę się czasem, proszę, żeby
mi się przy-śnił. Mówię: ja cię, synku, w tym ubraniu pożegnałam i w tym
powitam.
Po jego pogrzebie powiesiłam
wszystko w szafie. Czuć, jak śmierdzi naftaliną.
I co, cały strój mam chyba nie
najgorszy?
Czarny uwielbiam. Na co dzień
też chodzę w tym kolorze. Przepieram, nakładam to samo. Jakbym nic innego nie
miała.
Bluzkę córka mi kupiła, w
zagranicznym sklepie. Bardzo ładna, z hafcikami. Staniczek, pończoszki, halka.
Buty są w woreczku. Nowe,
niezniszczone. Nie chodzę w nich, bo na obcasach, a to mi dokucza. Ale do
trumny w sam raz. Tam chodzić nie będę. Fruwać będę.
Różaniec. Trzeba zdjąć ten ze
ściany. Książeczka do nabożeństwa. Ta czarna chyba bardziej będzie pasować. Po
córce, komunijna.
Bóg i tak wysłucha. Obojętnie,
z jakiej książeczki przyjdzie mi się tam modlić.
Muszę jeszcze odnowić
grobowiec. Chyba zrobię sobie z granitu. Bo teraz jest z lastryka.
A musi starczyć na całe tamto
życie.
Córka wie, że wszystko mam.
Syn był spalony. Ja chcę
zwyczajnie, w ziemi.
Ona wszystko przyjmie. Po
swojemu przerobi. Z tych ubrań też niewiele zostanie.
Franciszek Cieślak, 84 lata.
Mężczyźni raczej nie rychtują
E tam, pani, stare ciuchy
zbierać.
Mężczyźni raczej nie rychtują.
Ja też nie.
13 grudnia ubiegłego roku
miałem drugi zawał. Przyjechał syn i mówię: Chyba się trzeba zbierać. Może czas
ubranie rychtować?
A syn mi na to: Ty nic,
ojciec, nie kupuj. Jeszcze na tyle mnie stać i ja ci kupię nowe. Nie żeby
takie, co latami w szafie wisiało. Słuchać mnie nie chciał. Myśli odganiał. A
cóż to - śmierci się bać?
Kobiety mają inne
zapatrywanie. Moja matka miała przygotowane. Cały przyodziewek. Jak umarła, też
kupiłem nowe. Wszystko jak trzeba. Na to zapracowała przez całe życie.
Jeszcze jak wojna była, to sam
ludzi do grobu nago pchałem. Takie czasy. Nikt nie myślał, w czym. Byle z jakąś
godnością.
Butów mam do diabła. Czy ja
wiem, które mi dadzą. Może żadne. Tylko jak pójść boso?
Samych garniturów w szafie ze
trzy. I to różne kolory: biały, czarny, nawet czerwony.
Rządzą te, co żyją. Może nago
pochowają.
Zmarły to idzie do piachu i
wsio. Co ja mam do gadania po śmierci.
Ale dwie rzeczy chciałbym.
Różaniec i książeczkę od mojej pierwszej komunii.
Niech pani patrzy, 1935 rok.
Choć słyszałem ostatnio, że
teraz z książeczką do nabożeństwa niemodnie.
Helena Kołoszyc, 77 lat. Z krótkim rękawem na śmierć nie dają
Dzieciom powiedziałam: Jak sukienka będzie za wąska i nie wejdę, to tu odciąć i gumkę zaciągnąć. Wtedy będzie pasować. Sama sukienka ma ze dwadzieścia lat. Materiał kupiony jeszcze w stanie wojennym. Syn go z miasta 50 kilometrów wiózł. Ładnie ją uszyłam. I z rękawkiem długim. Sukienki z krótkim rękawem to na śmierć nie dają.
Kiedyś ubrania do trumny musiały być nowe. Ja w tej do kościoła i na pogrzeby parę razy chodziła. I tak zgnije. Co za różnica.
Nie wolno nie słuchać, jak ktoś mówi, w czym chować. Jak się nie usłucha, to we śnie przychodzi ten nieboszczyk. Do mojej koleżanki kiedyś matka przyszła i mówi: Ty mnie inaczej ubrałeś, ja inaczej chciała. Musiała na mszę dać. Czasem wystarczy "Anioł Pański" albo "Wieczne odpoczywanie" zmówić.
Na tamtym świecie nie może niczego brakować. Do trumny wsadzić trzeba ulubione przedmioty. Mojemu mężowi dałam i laskę, i kapelusz. Chciałam harmonię, ale się nie mieściła.
Ja to bym chciała ten wazonik z gołąbkami. I kwiaty sztuczne, co na imieniny dostałam.
Różaniec. Obrazek! Święta Helena jest! Moja patronka. Chusteczkę jeszcze. Książeczka do nabożeństwa obowiązkowo. Pantofli nie mam czarnych, ale można wziąć jakie inne.
Na kolorowo nie chcę. Na biało też nie.
Szal, jeszcze szal. Na głowę żeby mi położyli. To pięknie wygląda, jak tak twarz otula.
Jak umrę, do trzeciego dnia będę tutaj leżała, w tym pokoju. Mój mąż tu też leżał.
Ja tam ze śmiercią oswojona. Co mam się na nią nie godzić? Tak tylko szkoda tego wszystkiego zostawić. Zastawy obiadowe, kolorowe chusty, nawet lniany obrus, co go kiedyś na Białorusi tkałam.
Byle po bożemu umrzeć, w swoim czasie.
Anastazja Grygorcewicz, 78
lat. Buty do trumny kupiłam wygodne
Człowiek rodzi się na śmierć i
umiera na życie, taka prawda.
Ubranie na śmierć? Niby prosta
sprawa. Ale śmiertelna sukienka na przykład powinna mieć zamek, długi. I materiał rozciągliwy. Ja wybrałam bistor.
Po śmierci człowiek szybko
sztywnieje i najlepiej ubierać, jak dusza jeszcze nie opuściła ciała.
Jak się nie zdąży, to duży
kłopot. Trzeba się namordować, żeby ubrać. A jak jest zamek i dobry materiał,
to gładko idzie.
Z moich nóg każdą chorobę da
się wyczytać. Obolałe, poskręcane. To i buty do trumny kupiłam wygodne.
Wiatróweczki. Muszą być też mocne.
Przecież długa droga przede
mną.
Przy sukience będzie jeszcze
biały kołnierzyk i pasek biały. A może tylko sznurem białym przewiązać?
Chciałam, żeby suknia była
prawie jak zakonna. Tak sobie umyśliłam.
Jestem wierząca. Przed Bogiem
stanąć chcę kolorowo, ale skromnie.
Nie mam jakoś czasu, żeby
usiąść i dokończyć.
Do śmierci mi niepilno.
Ale jak już umrę i mnie
ubiorą, to te, co ubierają, muszą trochę grosza mi wcisnąć do ręki.
Żeby z gołą ręką nie puszczać
w tamten świat.
Ewelina, 24 lata. Lepiej już
coś szałowego
Kiedy mówię o moich ubraniach
na śmierć, ludzie często pytają, czy jestem chora.
Sam pomysł przygotowania
ubioru jest dość świeży.
Nałożyłam wszystko na czuwanie
paschalne. Wtedy powiedziałam: gdybym teraz miała umrzeć, to w tym mogę być
pochowana.
Pomyślałam, że przecież w
dżinsach na spotkanie z Panem iść nie wypada. Lepiej już coś szałowego.
Marynarka - kolor
rudoceglasty, z aksamitnego materiału, miękkiego, z błyszczącymi elementami.
Sama je dodałam. Spódnica czarna, plisowana. Z kokardą. Do kolan. Buty skórzane
na obcasie, przeze mnie używane. W lewym jest półcentymetrowa podpiętka, bo mam
jedną nogę troszkę krótszą.
Różaniec brązowy drewniany. Na
krzyżyku napis Loretto. Byłam tam w 2007 roku.
Ciągle bardziej je traktuję
jako zwykłe ubrania. Wiem, że gdybym miała umrzeć w wieku 80 lat, to one już
raczej nie będą pasować.
U mnie w domu o śmierci się
nie rozmawia. Jak wspomniałam mojej mamie o moich przygotowaniach, bardziej w
formie żartu, była bardzo zdziwiona, że w ogóle o tym mówię. Siostra się tym
nie przejęła. Tato w ogóle nie chciał słuchać. Jakby od samego słowa
"śmierć" mogło się coś wydarzyć.
Myślę, że to moje mówienie o
tym, te przygotowania, to znak oswojenia ze śmiercią.
Jako z momentem przejścia, a
nie czymś ostatecznym. To szacunek do ciała. Zewnętrzny znak.
Hanna Maciejewska, 78 lat.
Żakiecik musi być w kolorze
Nie, czarne niemodne.
Spódniczka i pończochy mogą być czarne, ale żakiecik musi być w kolorze.
Jak tu o śmierci nie myśleć?
Mam za sobą cztery udary, dwie operacje serca. Nie mówiłam, nie chodziłam. Dwa
razy klatkę cięli. Najpierw wsadzili pięć by-passów, ale nie działało. Ciągle
trup byłam. I wsadzili zastawkę. I jeszcze stymulator.
Lekarze powiedzieli, że
przedłużyli mi życie do 84 lat.
Buty na śmierć mam wygodne.
Jak kupowałam, nie było czarnych, wzięłam ciemnobrązowe. Nikt do trumny nie
będzie zaglądał. Kwiatki mi położą na stopy.
Strój skromny i elegancki.
Oczywiście nie wiem, czy się nie zmieni. Kto wie, jaka będzie moda.
Dzieci nie wiedzą, że nie chcę
w czarnym. No właśnie! Muszę im powiedzieć.
Mam dystans do śmierci.
Wcześniej to się śmierci bardzo bałam. Jak mi syn zmarł, pomyślałam: młodzi
odchodzą, a ja, stara, mam się przejmować. Miał 47 lat. Po tym w ogóle się nie
boję. Mogę jutro umierać. Pójdę szukać synka.
Tekst:Angelika Kuźniak
Zdjęcia: Anna Bedyńska