Zmiana w toku. Polska sztuka z wizytą w Dreźnie
W historycznym gmachu Lipsiusbau, jednej z lokalizacji drezdeńskich SKD – Państwowych Zbiorów Sztuki – od listopada ubiegłego roku do marca 2025 prezentowano prace polskich artystek i artystów ostatnich dekad. Wystawa Der Wandel wird kommen (Zmiana, która nadejdzie) koncentrowała się na wątkach społeczno-politycznej krytyki i zaangażowaniu sztuki. Kuratorkami projektu były Magdalena Komornicka oraz Maria Isserlis.
Po wejściu do wnętrza Kunsthalle, odwiedzający staje w przestronnym, ośmiokątnym salonie zwieńczonym charakterystyczną dla panoramy miasta szklaną kopułą. W centrum zainstalowano konstrukcję w formie budki w lekkich odcieniach różu i czerwieni – Crisis Kiosk. Na podłodze porozkładano worki z pestkami dyni. Wokół krąży artystka w białym przebraniu, przywodzącym na myśl anioła lub ptaka, z jednym tylko skrzydłem. W milczeniu performansu The Lonesome Wing eksploruje motyw samotności i niemożności lotu. A z tyłu, zza drzwi do nowoczesnej hali wystawowej, przebijają kolorowe transparenty Przybyszek z przyszłości – grupy artystek, które w 2022 roku zamaskowane w futurystycznych kostiumach odwiedziły polską Zachętę, prowokując pytaniami o koniec sztuki: Po co edukacja? Po co wolność słowa? żywe artystki? – głoszą sławne hasła na prowizorycznych banerach.
Kuratorka wystawy Magdalena Komornicka przybliża kulisy tej polsko-niemieckiej współpracy.
Co oznacza „zmiana” w tytule wystawy?
Przygotowując ekspozycję razem z Hanną Wróblewską – współautorką koncepcji wystawy – wybierałyśmy prace z różnych dziesięcioleci, autorstwa artystów i artystek reagujących na rozmaite zmiany społeczne, polityczne, artystyczne. Obserwowałyśmy, jak pojęcie zaangażowania ewoluowało, jak zmieniało swój wektor przez dziesięciolecia.
Nie chciałyśmy oceniać zmian, ale przyglądać się temu, jaką energię one generują. Bardziej niż ich skutki, interesowały nas postawy, katalizatory zmian i reakcje na nie.
Tytułowa zmiana, która nadejdzie, nie zawsze musi oznaczać coś lepszego.
A co stanie się, gdy się dokona?
Istnieją modele opisujące emocjonalne etapy, przez które przechodzą ludzie w procesie adaptacji do zmian. Krzywa zmian Kübler-Ross trafnie pokazuje ten naturalny cykl: od zaprzeczenia po akceptację. Najpierw pojawia się szok i niedowierzanie wobec zmiany, potem próby wyparcia, następnie gniew i bunt. Dopiero po jakimś czasie przychodzi akceptacja, a nawet entuzjazm. I tak koło się zamyka, zachodzi jakaś kolejna przemiana, wobec której trzeba się pozycjonować i którą poddaje się refleksji.
Jak planowałaś wystawę w Dreźnie? Kunsthalle to dość specyficzny obiekt, pośrodku duża hala, sześć widocznych nisz oraz sześć ukrytych. Jak wyglądało dostosowanie się do przestrzeni?
Chciałyśmy, wpisując się w architekturę, zaznaczyć zapętlenia historii i połączenia między artystkami i artystami, a także uwidocznić zależności między różnymi kontekstami czasowymi. Pracowałyśmy z przestrzenią, ale również nad dialogiem prac między sobą.
W holu wejściowym zdecydowałyśmy się pokazać Crisis Kiosk Yulii Krivich, Marty Romankiv i Weroniki Zalewskiej. To praca o wojnie i jej konsekwencjach, kryzysie głodu i sposobach radzenia sobie z nim.
Piętro niżej, dokładnie pod Kryzysowym Kioskiem, umieściłyście Karę i Zbrodnię Katarzyny Kozyry.
Chciałyśmy pokazać te dwie prace w relacji – obie opowiadają o przemocy. Crisis Kioskto projekt z 2022 roku o współczesnych konfliktach. Kara i Zbrodnia powstała w latach 90., w zupełnie innym kontekście, a dziś robi zupełnie inne wrażenie niż wtedy.
Ta przemoc „na niby” w postaci paramilitarnych działań, skrytych pod groteskowymi maskami uczestników, mimo upływu 30 lat, zaskakująco mocno przemawia dziś, w kontekście aktualnej sytuacji geopolitycznej i konfliktów w różnych miejscach globu.
Być może o sile i jakości dzieła świadczy jego uniwersalność wobec czasu? Także dlatego zależało mi też, żeby tu i teraz w Niemczech pokazać Self-defense Joanny Piotrowskiej.
Artystka w serii czarno-białych fotografii dokumentuje kobiety wykonujące pozy zaczerpnięte z podręczników samoobrony. W domowych, prywatnych przestrzeniach, buduje napięcie między intymnością a zagrożeniem.
W ramach programu wydarzeń towarzyszących wystawie pokazałyśmy także performans o tym samym tytule, w wykonaniu Alicji Czyczel. Tytułowa „samoobrona” nabiera nowych znaczeń w zależności od warunków, w jakich praca jest prezentowana. Oglądając performans czy fotografie z tej serii, nie wiemy, kto jest agresorem, z czym bądź z kim bohaterka walczy. Praca poświęcona systemowej przemocy wobec kobiet staje się metaforą przemocy instytucjonalnej lub komentarzem do aktualnej sytuacji politycznej.
Czemu pokazałyście wystawę akurat z SKD w Dreźnie?
Zaproszenie do przygotowania wystawy Hanna Wróblewska otrzymała w 2022 roku od ówczesnej dyrektorki generalnej SKD, Marion Ackermann. To był moment wielu zmian w Polskiej kulturze, m.in. na stanowiskach dyrektorskich w instytucjach. Der Wandel wird kommen nie jest jednak opowieścią o tamtej konkretnej zmianie, bardzo zależało nam na tym, żeby publiczność niemiecka też mogła się z wystawą utożsamić.
Od momentu rozpoczęcia prac nad projektem sporo się wydarzyło. W Niemczech rozpadła się koalicja SPD, Zielonych i FDP; w dniu wernisażu poznaliśmy wyniki exit poll wyborów prezydenckich w USA i dowiedzieliśmy się o zwycięstwie Trumpa. Z kolei wcześniej w Polsce w wyborach parlamentarnych wygrała koalicja partii demokratycznych, odsuwając prawicę od władzy. Hanna Wróblewska została Ministrą Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Marion zaś powołano na stanowisko prezes największej instytucji kulturalnej Niemiec – Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego (SPK) w Berlinie.
Zmian zaszło tak wiele, że uznałyśmy za zabawne zostawić roboczy początkowo tytuł – który, jak się okazało, miał w sobie coś proroczego.
Tworząc wystawę myślałyśmy przede wszystkim o publiczności niemieckiej i turystach, których w Dreźnie jest dużo. SKD nie ma stałych odbiorców sztuki współczesnej. Mogłyśmy więc pokazać prace, które w Polsce są rozpoznawalne, ale skupiającym się na sztuce dawnej widzom drezdeńskiego muzeum – niekoniecznie są znane, jak na przykład Więzy krwi Katarzyny Kozyry.
Powstały w reakcji na doniesienia z wojny w byłej Jugosławii. To cztery wielkoformatowe fotografie Kozyry i jej siostry na tle symboli Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca – znaków organizacji humanitarnych, ale też dwóch religii, wpisanych w ramy konfliktu.
Spodziewałam się, że w niemieckim kontekście politycznym ta praca, podobnie, jak cała nasza wystawa, może okazać się kontrowersyjna. Wiele prac na wystawie porusza wątki, które są dziś przedmiotem wojen kulturowych albo są w Niemczech tabuizowane, czy zasadzają się na wartościach niezgodnych z tym, co głosi coraz bardziej popularna w Dreźnie AfD. A jednak odzew medialny był niewielki.
Jako kuratorka gościnna nie miałam okazji słuchać reakcji i komentarzy zwiedzających. Odkryłam, jak bardzo format – przyjazd, montaż, otwarcie, powrót do domu – nie jest dla mnie. Wystawa nie kończy się na wernisażu, dopiero wtedy zaczyna żyć. Istotą tego medium jest spotkaniem z widzem. Bardzo dużo dają mi oprowadzania i kontakt z publicznością.
Obie z Hanną Wróblewską podzielamy przekonanie, że sztuka może być – i jest – narzędziem społecznej zmiany. Na wystawie chciałyśmy pokazać nie tyle same prace co artystów i artystki – ich postawy oraz strategie.
Czy nie istnieje niebezpieczeństwo stworzenia krzywego obrazu?
Każda historia jest opowiadana z konkretnej perspektywy. Pewnie łatwo wpaść w pułapkę moralizatorstwa. Mówienia, jak myśleć, jak żyć. Ale według mnie rola kuratorki opiera się na mediowaniu między osobami artystycznymi i dziełem sztuki, a publicznością. To rodzaj facylitacji.
W przypadku Zmiany, która nadejdzie snujemy narrację pracami z ostatnich 80 lat, za pomocą przykładów z różnych momentów historycznych. Wiadomo, że to jest wybór, a nie wielka, przeglądowa wystawa. Nie złożyłyśmy publiczności obietnicy wyczerpującego historycznego opracowania. To studium kilku przypadków, taki narzędziownik.
Trudno jednoznacznie zmierzyć, jak wystawa rezonowała z publicznością, ale wierzę, że zaowocuje pogłębieniem wzajemnego zrozumienia między Polską i Niemcami – to przecież forma opowiadania o nas i naszej wrażliwości. Żałuję, że nie mogłam pracować z wystawą na miejscu, ale mam nadzieję, że relacje między osobami artystycznymi a niemieckimi instytucjami się dzięki niej umocnią oraz że twórcy i twórczynie będą zapraszani do kolejnych projektów.
Dodatkowo świadomie zaprosiłyśmy do współpracy polskie osoby artystyczne mieszkające w Niemczech – takie jak Agnieszka Polska czy Rara Kamińska. W programie performatywnym pojawił się, pracujący już wcześniej między innymi z Hellerau Dresden, Romuald Krężel ze spektaklem All that I left behind is here. Z jednej strony chciałyśmy zachęcić publiczność nazwiskami, które już zna, a z drugiej – wesprzeć to zagraniczne środowisko polskich twórców, w którym zachodzą zmiany, przede wszystkim w sztukach performatywnych. Od wielu lat w Niemczech, szczególnie w Berlinie, pracuje i żyje bardzo wiele choreografek i choreografów. Obecna sytuacja polityczna i ekonomiczna spowodowała, że wracają do Polski, czy przeprowadzają się na przykład do Wiednia. W idealizowanym przez nas przez lata Berlinie artystom i artystom ciężko jest już żyć.
Co jest ważniejsze – artysta, jego prace czy ekspozycja?
Dla mnie zdecydowanie najciekawsi są ludzie, a najważniejsze są relacje. Nie wiem też, czy można rozdzielać artystę od dzieła a dzieło od wystawy.
Wystawa to efekt współpracy pomiędzy kuratorką i artystami oraz artystkami, ale również producentami, osobami projektującymi ekspozycję, oświetlenie, identyfikację wizualną, tymi, które przygotowują program edukacyjny, obsługują publiczność, komunikują wydarzenie. To proces zespołowy, w którym szczególnie interesuje mnie czynnik ludzki. Analogicznie do teatru, gdzie mija już czas wielkich reżyserów, „demiurgów” z nadprzyrodzonymi mocami, zadań zarezerwowanych dla wybranych jednostek, także w sztukach wizualnych zmienia się myślenie o roli osób kuratorskich.
Publiczne instytucje kultury mają też swoje cele i priorytety wynikające z misji. Bardzo ważna jest relacja z publicznością. Po doświadczeniach zagranicznych, jeszcze bardziej doceniam to, co mamy tutaj, w domu – polskie instytucje kultury i poziom merytoryczny wystaw. Świetnym przykładem jest dostępność – w Polsce panuje wysoki poziom świadomości, jak ważne jest dostosowanie programów instytucji do osób ze specjalnymi potrzebami. Mamy procedury i narzędzia. Rozwija się też scena artystów z niepełnosprawnościami – na wystawie w Dreźnie jej przedstawicielem był między innymi Daniel Kotowski.
W wideo zaprezentowanym na wystawie Daniel recytuje hymn Polski, używając mowy, czyli formy komunikacji, z której na co dzień jako osoba głucha nie korzysta. Porusza problem przynależności oraz społecznych norm językowych. Z kolei w performansie The Lonesome Wing Nadia Markiewicz wykorzystuje własną niepełnosprawność, wcielając się w postać z zastępującym brak ręki skrzydłem. To ostatnie nie unosi, lecz ciąży i ostatecznie artystka odpina atrybut, a występ kończy zejściem w podziemia SKD.
Bardzo mi się podoba sposób, w jaki Nadia włącza do swojej twórczości te aspekty swojej tożsamości. Cieszę się, że takie opowieści trafiają, dzięki instytucjom kultury, do powszechnej świadomości.
Może warto tu dodać, że opowiadanie o sztuce jest dzisiaj czymś innym, niż jeszcze 10 lat temu.
Dlaczego tak sądzisz?
Mamy w instytucjach znacznie większą świadomość tego, jak indywidualnie można niektóre zjawiska odbierać. Wiemy czym jest neuroróżnorodność i uwzględniamy odmienne sposoby przetwarzania informacji, myślenia i reagowania na otoczenie przez naszą publiczność. Rozwija się myślenie o dostępności, pojawiają się programy oparte na idei radykalnej empatii.
Podróżując, zawsze fotografuję tabliczki z informacjami w formie trigger warning – czyli ostrzeżeniami przed hałasem, światłem, tematyką. Po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę i napływie osób uciekających przed wojną jesteśmy bardziej wyczuleni na to, jak osobiste doświadczenia wpływają na odbiór dzieł sztuki. Współcześnie instytucje pozwalają odwiedzającym samodzielnie decydować, czy i na jakich zasadach chcą pewne rzeczy oglądać.
Jakie zmiany mogłyby jeszcze zajść w przyszłości?
Od dwóch lat pracuję w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. W zeszłym roku otworzyliśmy nowy, wyczekiwany budynek w centrum miasta. To duża zmiana dla instytucji, przede wszystkim w skali działania. W jej wyniku dużo rozmawiamy o przyszłości Muzeum oraz o przyszłości instytucji kultury w ogóle. Uważam, że będą one w coraz większym stopniu pełnić rolę mediacyjną. Według mnie będziemy nie tylko pokazywać sztukę i o niej opowiadać, ale też uczyć rozmawiania ze sobą oraz uważnego analizowania i interpretowania tego, co widzimy. W czasach, w których manipulowanie treściami, także wizualnymi, jest tak łatwe, odpowiedzialność ciążącą na muzeach i galeriach staje się jeszcze większa. Naszym obowiązkiem wobec publiczności jest uwrażliwiać, ale też pokazywać zagrożenia.
Uczyć patrzeć i uczyć rozmawiać.
Rozmawiała: Berenika Serwatka
Redakcja: Agnieszka Wójcińska