drukuj

Wspomnienia, które możemy wymazać: droga do wolności czy zgubna iluzja?

Zeitgeist Cię uleczy i sprawi, że znikną twoje traumy. Brzmi kusząco? Spektakl „Bucket List”, wystawiany gościnnie przez niemiecki teatr Schaubühne w Teatrze Powszechnym w Warszawie, to muzyczno-wizualna, eteryczna opowieść o śmierci, stracie i „duchu czasów. Odpowiada na pytanie, czy warto wymazywać część siebie i swoich wspomnień, aby uwolnić się od cierpienia, czy też powinniśmy jednak za wszelką cenę pamiętać te chwile, bo to one czynią nas ludźmi.

„W sobotni poranek obudziłem się pod gruzami swojej dotychczasowej rzeczywistości” – tymi słowami rozpoczyna się ta nieco ponad godzinna podróż przez wspomnienia Roberta, mężczyzny, który staje się jednym z klientów podejrzanej firmy „Zeitgeist”, zajmującej się… usuwaniem wspomnień. W obliczu wszystkich nieszczęść i wszechobecnego ludzkiego cierpienia pomysł okazuje się hitem i widz sam zaczyna zastanawiać się nad tym, czy nie skorzystałby z takiej usługi. No trauma, no bad childhood memories, no war, no bad romance… Całkiem intrygujące, prawda? Na pewno każdy z nas w którymś momencie swojego życia pomyślał, że chciałby zapomnieć o czymś nieprzyjemnym, albo całkowicie wymazać jakiś moment ze swojej pamięci. „Bucket List” pokazuje, jakie mogą być tego konsekwencje.

Robert odkrywa z przerażeniem, że świat, który znał dotychczas, wygląda zupełnie inaczej. Nie wie, czy znajduje się we śnie, czy być może umarł. Nie wie, czy mówi po angielsku, czy po niemiecku, albo czy w ogóle może mówić. Akcja prowadzi nas po kolei przez różne momenty jego życia, przedstawiając czym stają się po zabiegu – kolażem strzępków jego przeszłości, nostalgii, różnych momentów. Nie tylko my, jako widzowie, obserwujemy ten groteskowy zlepek wspomnień; sam mężczyzna, niby przyczajony na gałęzi, ledwie widoczny ptak, patrzy, jak to, co kiedyś znał, odchodzi w niepamięć: pierwsze rozstanie, ślub i dziecko, zdrada, małżeńskie kłótnie, w końcu wojna i śmierć…

Dopiero później Robert mierzy się ze skutkami swojej decyzji. Dzwoni do niego Rzeczywistość, z którą zerwał, domagając się, aby do niej wrócił. W tej chwili mężczyzna sam nie wie, na ile zachowuje moc sprawczą we własnym życiu – powierzył tak immanentną część siebie podejrzanemu start-upowi, pozwalając mu wymazać najważniejsze, choć też najboleśniejsze, wspomnienia, a sam teraz znajduje się w pustce i ciemności, pozbawiony esencji własnego ego i autonarracji. To gorsze niż śmierć.

Fundamentalnym elementem spektaklu są białe ubrania, obecne niemalże w każdej scenie i zawsze pojawiające się na scenie w ten sam sposób, bo spadając z nieba. Wraz ze zmianą scenerii symbolizują co innego – najpierw ludzi poległych na wojnie, później strój nastoletniej baleriny, którą społeczeństwo zmusza do perfekcji, a potem strzępki wspomnień Roberta, które leżą porozrzucane i pomięte dookoła. Sztuka przesycona jest symbolizmem: począwszy od różnokolorowych skarpetek aktorów, które odznaczają się na tle czarnych kostiumów, przez scenografię w kształcie dwóch literek „D”, układaną w zależności od sceny w różne konfiguracje, aż do samych słów wypowiadanych (a w zasadzie wyśpiewanych) przez aktorów, słów, z których każde niesie w sobie jakieś ukryte znaczenie i zmusza widza do konfrontacji z postrzeganiem swojego „ja”.

Wydaje się oczywiste, że w musicalu bohaterowie śpiewają. Jednak czy za tym prostym faktem nie kryje się coś więcej? Już na początku pojawia się subtelna aluzja do historii o mężczyźnie, który nie potrafił mówić – był w stanie tylko śpiewać. Ta anegdota sugeruje, że istnieje głębszy sens w tym, jak postacie komunikują się poprzez muzykę. Choć nie tego można spodziewać się po sztuce dotykającej tak poważnych kwestii, absolutnie każde zdanie, nieważne jak druzgocące i przeszyte smutkiem, aktorzy wyśpiewują. Momentami publiczność wybucha śmiechem, słuchając zabawnego dialogu Roberta i jego żony, którzy w komiczny sposób kłócą się o wygląd stref intymnych pana, jaki zaciągnął Clarę do pozamałżeńskiego łoża. Momentami jednak sala milknie, oddając się w zupełności wspaniałym riffom basisty z trzyosobowego zespołu muzycznego, bez którego spektakl nie niósłby za sobą takiej siły. „Bucket List” to dopracowany w każdym detalu pokaz audiowizualny, w którym nic nie jest przypadkowe.  

Tak więc należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy „Bucket List”, niczym firma Zeitgeist, może nas wyleczyć i sprawić, że nasze traumy znikną. Moim zdaniem nie, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Po spektaklu widz wychodzi zamyślony, z muzyką jazzową dźwięczącą w uszach, sprowokowany do pytań, których być może nigdy by sobie nie zadał. Gdybyśmy faktycznie zostali uleczeni i oczyszczeni z wszelkich traum, spektakl nie spełniłby swojej podstawowej roli – zmuszenia nas do refleksji nad własną przeszłością i wspomnieniami, bez których nie moglibyśmy po prostu być, tu i teraz, a także pozostać sobą.

Spektakl został wyprodukowany w kooperacji z Théâtre de Liège, dzięki wsparciu Wallonia-Brussels International, Heinz and Heide Dürr Foundation, Goethe-Institut w Warszawie i Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Tekst: Zuzanna Czachowska
Redakcja: Agnieszka Soszka-Wójcińska