Opowieść o braku. Losy polskich Żydów po 1945
Muzeum Historii Żydów Polskich Polin postanowiło przyjrzeć się powojennym losom polskich Żydów. Twórcy wystawy „1945. Nie koniec nie początek” przeprowadzają zwiedzających przez trudną, nierzadko traumatyczną historię ocalałych. Za pomocą przywoływanych historii konstruują obraz życia, w którego centrum jest brak – ojczyzny, rodziny i bliskich.
Zorganizowane z okazji 80 rocznicy zakończenia II Wojny Światowej wydarzenie porusza tematykę wyjątkowo obszerną. Wystawa opowiada m.in. o: Żydach, którzy opuścili Polskę, i tych, którzy w niej pozostali, o powojennych domach dziecka, komunizmie, pracy przy odbudowie kraju. Tak naprawdę każdy z 11 rozdziałów składających się na ekspozycję mógłby stanowić odrębną opowieść. Owa różnorodność tematyczna jest w pełni uzasadniona - celem twórców było oddanie głosu ocalałym z Zagłady. Głosy te snują opowieści zarówno wspólne, jak i indywidualne, ukazując złożoność losów ocalałych.
Mnie najbardziej poruszyła część wystawy poświęcona losom żydowskim dzieci, które ocalały z Zagłady. Rozpoczyna ją tablica, na której umieszczone zostały najważniejsze informacje. Dowiaduje się, że: z prawie miliona zamieszkałych w Polsce żydowskich dzieci ocalało jedynie 5 tysięcy. Dlaczego akurat im udało się przeżyć? Nie ma jednej odpowiedzi. Ich losy potoczyły się różnie. Część była przechowywana w polskich rodzinach i klasztorach, część wędrowała po wsiach, udając parobków, inne zostali cudem uratowani z obozów. Jest jednak coś co je wszystkie łączy – problemy zdrowotne. Krzywica, gruźlica, lęki – to tylko niektóre konsekwencje długotrwałego głodu, poczucia zagrożenia, przewlekłego stresu.
Pierwszym z bohaterów dziecięcej sekcji jest Jerzy Cyns. Jego zdjęcie z legitymacji szkolnej nie przykuwa szczególnej uwagi. Krótko przystrzyżone włosy, lekko odstające uszy i poważny wyraz twarzy. Zwyczajny chłopiec. Anna Bikont, która oprowadza mnie po wystawie opowiada jego historię. Wspomina, że numer obozowy udało mu się wytatuować dopiero za trzecim podejściem. Jerzy szarpał się i wyrywał. Ale nie o wojnie tutaj mowa, tylko o tym co po niej. A po nie było happy endu – był dom dziecka w Krakowie, a później w Rabce. Było odnalezienie matki, a potem patrzenie jak bandyci zabijają matkę. Na jednym z ekranów wyświetlany jest wywiad z Jerzym Cynsem z 1995 roku. Mężczyzna ma siwe słowy i okulary. „Nie mogłem iść do szkoły. Nie mogłem sobie dać rady” – mówi. I te proste słowa oddają wszystko.
Historia Cynsa jest dopiero preludium wystawy. Wstępem do wspomnień o domach dziecka, do których trafiały żydowskie dzieci. Takie ośrodki były prowadzone w Zakopanem i Rabce. Nie były to miejsca bezpieczne. Antysemickie ruchy działały jeszcze po wojnie. Z powodu licznych rozstrzelań dom w Rabce został zamknięty zaledwie po dwóch miesiącach. O tym, że taki ośrodek istniał przypominają materialne ślady. Jednym z nich jest prezentowana na wystawie lista podopiecznych. Na pożółkłej kartce widnieje 116 nazwisk. Wśród nich jest nazwisko Cynsa. Są też zdjęcia: moją uwagę przykuwa to pozowane. Fotografia wygląda jak pamiątkowe zdjęcie ze szkolnej wycieczki. Grupa dzieci i młodzieży wraz z opiekunami stoi pod zakopiańską Willą Juras. Dziewczynki mają odsłonięte nogi. Uśmiechają się. Są już po drugim, a przed trzecim atakiem na dom dziecka.
Artefaktem upamiętniającym dom w Rabce jest także list. Trzeba przyznać, że przechował się w dobrym stanie. Pismo jest czytelne. Nadawcą jest podopieczny instytucji Janek Machauf. Pisze do Krakowa, do matki. Opowiada o atakach na dom dziecka. Czemu chłopiec przebywa w instytucji skoro jego matka żyję? Anna Bikont nie ocenia. Mówi o tym, że duża część rodziców nie potrafiła po wojnie uporać się w własną psychiką. Doświadczenie zagłady było tak traumatyczne, że odebrało im na wiele lat (a czasem na całe życie) możliwość rodzicielstwa.
Postać Jerzego Cynsa powraca na wystawie regularnie. Za kolejnymi artefaktami zostało umieszczone zdjęcie mężczyzny z młodości. Na fotografii Cyns stoi przed ceglanym budynkiem i patrzy prosto w kamerę. Z tekstu pod zdjęciem dowiaduje się, o trudach jego dorosłego życia – zmaganiach z nerwicową lękową i wyczerpującej pacy w spółdzielni chemicznej dla inwalidów. Były one w dużej mierze wynikiem tragicznej przeszłości, która odcisnęła piętno na dalszych losach mężczyzny. Cyns staje się swoistym reprezentantem żydowskich dzieci. Za pomocą jego osobistej historii twórcy wystawy starają się opowiedzieć o ich uniwersalnym doświadczeniu.
Choć wystawa opowiada o trudnej tematyce, zdarzają się w niej elementy jeśli nie optymistyczne, to chociaż pocieszające. Zwracam uwagę na album z czarno-białymi fotografiami, na których uwieczniona została codzienność podopiecznych domu dziecka w Krakowie. Na jednym z nich jest pusta sala szkolna. Na innych – grupki uczniów pozujące do zdjęć. Fotografie uderzają zwykłością i spokojem. Jest w tym jakaś nadzieja: żydowskie domy dziecka szybko zaczęły pełnić funkcje nowoczesnych instytucji pedagogicznych. Pomogły pieniądze Jointu[1] i olbrzymie starania wychowawców.
Ostatnia część rozdziału poświęconego sytuacji dzieci porusza problematykę ich wykupywania. To temat niewygodny, o którym rzadko się w Polsce mówi. Bo jak mówić o tym, że polscy opiekunowie żydowskich dzieci często żądali pieniędzy za zwrócenie ich do rodziców? Dostępnym na wystawie świadectwem dokonywanych „transakcji” jest arkusz z listą nazwisk. To sporządzony przez Koordynacje Syjonistyczną wykaz z danymi dzieci już wykupionych i tych oczekujących na wykupienie. Cena? Między 75 tysiącami a milionem złotych[2].
Ostatnim przedmiotem ulokowanym w tej części wystawy jest czerwona kamizelka. Stan ubrania jest dobry, ciężko dostrzec jakiekolwiek ślady użytkowania. Kamizelka ma złote obramowanie i dwa duże kwiaty naszyte z każdej strony. Jej właścicielką była Tola Wawrzyniak. Dziewczynka dostała bezrękawnik jeszcze przed wojną od dziadka. Podczas pobytu w getcie warszawskim Toli udało się ocalić nie tylko samą siebie, ale również kamizelkę. Kilkadziesiąt lat później, w 1963 wyemigrowała z nią do Szwajcarii. Historia czerwonej kamizelki wydaje się symbolicznym zamknięciem rozdziału poświęconego losom żydowskich dzieci.
Materialnych świadectw jest na wystawie wiele więcej. Listy, zdjęcia przedmioty – przypominają o tym, że chociaż wojna skończyło się 1945 roku, to z jej konsekwencjami przyszło mierzyć się także później.
Wystawę można oglądać w Muzeum Polin w Warszawie od 7 marca do 15 września 2025 r. Organizację wystawy wspierała Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Tekst: Martyna Żydek
Redakcja: Agnieszka Wójcińska
[1] Joint, czyli American Jewish Joint Distribution Comittee – założona w 1914 roku organizacja skupiająca się na finansowym wsparciu Żydów poza Izraelem.
[2] Tuż po wojnie cena masła wynosiła 50 zł za kilogram, a cukru 20-30 zł, cena skórzanych butów ok. 1000 zł.