drukuj

Codzienność niezauważona. Jak dać jej świadectwo?

W dyskusjach wokół trudnych historycznych relacji polsko-niemieckich niezwykle często podkreślana jest kwestia pamięci. Nie tyle tej indywidualnej, co tej kolektywnej, której nie daje się zredukować do indywidualnych doświadczeń, gdyż stanowi raczej zestaw zbiorowych wyobrażeń o przeszłości. Nieuchronnie jest ona wybiórcza i wyklucza pewne kwestie. Taki los spotkał zjawisko pracy przymusowej.

Wydarzenia takie jak prezentacja i dyskusja wokół katalogu wystawy stałej „Codzienność. Praca przymusowa 1938-1945”, które odbyło się 27 lutego 2024 roku w siedzibie Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej w Warszawie, dokładają cegiełkę do próby odwrócenia tego stanu rzeczy. Samą wystawę można zwiedzać już od 10 lat w Centrum Dokumentacji Pracy Przymusowej w Berlinie-Schöneweide, które usytuowane jest w wyjątkowym miejscu - w zespole baraków dawnego obozu pracy. Historyczna lokalizacja i waga tego tematu dla polskiej historii mogłyby przekładać się na dużą popularność tego miejsca. Nie jest to jednak oczywiste. Na początku dyskusji wokół premiery katalogu wybrzmiało gorzkie stwierdzenie: “Nie ma szczególnego zainteresowania Polaków tym miejscem”. Dlaczego?

W czasie rozmowy prelegenci zwrócili uwagę na ten paradoks. W swojej prezentacji omawiającej podstawowe kwestie związane ze zjawiskiem pracy przymusowej w narodowosocjalistycznych Niemczech Jakub Deka, przewodniczący Zarządu Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”, podkreślił, że choć było to doświadczenie milionów ludzi z całej okupowanej Europy, po wojnie nie dołożono szczególnych starań, by odpowiednio problematyzować to masowe doświadczenie. Nie wynikało to bynajmniej z niewiedzy na temat tego zjawiska.. Chodziło o to, że sytuację robotników przymusowych, podczas II wojny światowej wszechobecnych w Niemczech, postrzegano jako “normalność”, która nie budziła sprzeciwu ani oburzenia. Do tego nawiązuje zresztą tytuł wystawy. “Codzienność” odnosi się nie tylko do codziennego życia samych robotników, na którą składały się praca ponad siły, trudne warunki zakwaterowania i umotywowana rasizmem dehumanizacja, ale też do faktu, że byli oni nieodłączną częścią codzienności społeczeństwa niemieckiego w tamtym okresie. Jak zauważył dr Roland Borchers, pracownik naukowy Centrum i redaktor polskiego wydania katalogu, trudno wyobrazić sobie niemiecką gospodarkę tego okresu bez wkładu robotników przymusowych, których ciężka praca na rzecz największych niemieckich przedsiębiorstw pozostawała niezauważona. Jeśli chodzi o stronę polską, trudno nie wspomnieć o dramacie milionów polskich rodzin i ich powojennym losie, który był w dużej mierze zdeterminowany doświadczeniem obowiązkowej pracy na rzecz okupanta. Możemy tu wręcz mówić o traumie dziedziczonej przez kolejne pokolenia.

Mimo to pierwsze inicjatywy ukierunkowane na stworzenie publicznej narracji wokół tej kwestii powstały w Polsce dopiero na przełomie lat 80. I 90. Dopiero wtedy zauważono, że temat ten nie został przepracowany. Stawką stało się upodmiotowienie przymusowych robotników i rozliczenie się z trudną przeszłością.

Katarzyna Madoń-Mitzner z Domu Spotkań z Historią w Warszawie i Archiwum Historii Mówionej przypomniała, że na początku XXI wieku pojawił się pomysł na projekt dokumentacyjny zawierający relacje osób, które na własnej skórze doświadczyły pracy przymusowej. W ramach tego projektu w latach 2005-2006 nagrywano relacje robotników przymusowych i niewolniczych. Ze strony polskiej nagrania przeprowadzał zespół Archiwum Historii Mówionej Ośrodka Karta i DSH. Ten zbiór relacji jest dostępny on line na stronie Freie Universität w Berlinie.

Jak podkreśliła Katarzyna Madoń-Mitzner historycy nierzadko, mimo najlepszych chęci, wybiórczo traktowali ten temat, pomijając przy tym wiele istotnych kwestii. W dyskusji pojawił się nawet zarzut o niedostateczne uwzględnienie w wystawie tematu polskich robotników. Dlatego tak ważne są inicjatywy wykorzystujące relacje biograficzne i świadectwa historii mówionej, będące próbą oddania głosu tym ludziom, ukazania ich doświadczenia w sposób niezapośredniczony przez aparat analityczny i metodologiczny naukowców. Był to bez wątpienia najważniejszy wątek w dyskusji, z którym zgodzili się wszyscy jej uczestnicy.

Najwięcej emocji wzbudziła jednak kwestia “zadośćuczynienia” w formule materialnego odszkodowania dla byłych pracowników przymusowych. Chociaż konieczność jakiejś formy “wymierzenia sprawiedliwości” wydaje się intuicyjna, samo słowo “odszkodowanie” nie opiera się kontrowersjom - świadczenia finansowe wypłacane poszkodowanym nigdy nie były odszkodowaniami w sensie prawnym. Mówiono raczej o świadczeniach humanitarnych. Można to widzieć jako nieznaczącą subtelność językową, nie jest to jednak bez znaczenia dla symbolicznego wymiaru tej sprawy. W mojej ocenie wymazuje to z obrazu pracy przymusowej kwestię krzywdy i szkody, jakiej doznali zaangażowani do niej ludzie. Konkluzja debaty wokół tego tematu była niestety gorzka. Największym ograniczeniem dążenia do sprawiedliwości w tym obszarze jest czas - większość uczestników tych wydarzeń nie żyje i z czasem będzie ich tylko mniej. Nie zmienia to jednak faktu, że według szacunków w Polsce nadal żyje około 50-60 tysięcy poszkodowanych.

Dlatego nie należy zaprzestać działań dążących do należytego upamiętnienia i wsparcia  tych ludzi, póki są jeszcze z nami. Jak zauważyła jedna z osób z sali, sama będąca uczestnikiem tych wydarzeń, “chodzi nie tyle o reparacje, co danie świadectwa”. Sama wystawa i dyskusja wokół niej, także z udziałem obecnych na sali osób poszkodowanych, zasługują zatem na uznanie. Mimo że przeszłość się już dokonała i nie można odwrócić biegu dziejów, wspomniana we wstępie pamięć kolektywna pozostaje w nieustannym procesie kreacji. Od takich wydarzeń jak zorganizowana przez Fundację Współpracy Polsko- Niemieckiej i Centrum Dokumentacji Pracy Przymusowej w Berlinie-Schöneweide prezentacja polskiej premiery katalogu wystawy “Codzienność. Praca przymusowa 1938-1945” zależy, jakie narracje zostaną w niej zachowane. Losy milionów mężczyzn, kobiet i dzieci nie powinny zniknąć z naszej pamięci.

Magdalena Strupiechowska