Obca we wspólnym świecie
Mili sąsiedzi, uśmiechnięty kierowca miejskiego autobusu, troskliwa rodzina – żyjąc w takim środowisku, trudno czuć się obco. Dowodzi tego historia Zohry, przedstawiona w filmie „Europa” prezentowanym na 22. Międzynarodowym Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu w cyklu „Trzecie oko”. Jak to jednak często bywa, na przeszkodzie staje to, co w założeniu powinno służyć, a nie utrudniać, czyli władza i reprezentujący ją urzędnik państwowy, który – w sprawie dla bohaterki najistotniejszej – nic nie może zrobić.
Niemiecki reżyser – Philip Scheffner – snuje opowieść o kolonialnych winach Europy, która, pomimo otwartości jej mieszkańców, wciąż jednak nie staje na wysokości zadania i na szczeblu biurokracji zawodzi imigrantów, czyli przede wszystkim ludzi, którzy przekraczają jej granice uzbrojeni, tylko i aż, w marzenia o lepszym życiu. Sprawia, że, funkcjonując wśród życzliwych i akceptujących osób i tak muszą mierzyć się z poczuciem obcości, samotności i bezsilności, ponieważ na to skazują ich europejskie władze. Jak można układać sobie życie, kiedy ni stąd ni zowąd, w skrzynce pojawia się nakaz opuszczenia kraju?
Zdaje się, że Scheffner stworzył ten obraz z nadzieją uderzenia w struny samotności i wyobcowania, które ma w sobie chyba każdy. Kto, choć raz, nie poczuł się samotny lub obcy w ojczystym albo zagranicznym kraju, w mieście zamieszkania, a może nawet we własnym domu? Tym bardziej, że przecież – jak pisał Carlos Ruiz Zafón w „Cieniu Wiatru” – Kina są pełne samotnych ludzi. Reżyser nie mógł więc wybrać dla swojego dzieła lepszej publiczności niż ta, która na dużym ekranie szuka współodczuwającego kompana.
Film „Europa” można by podzielić – na podstawie obecności głównej bohaterki na ekranie – na trzy akty.
Widoczna
Zohra pochodzi z Algierii i ze względu na ciężki przypadek skoliozy, przyjeżdża do Francji na leczenie. Znajduje pracę i żyje w otoczeniu części swojej rodziny i sąsiadów, którzy, gdy mija ich na klatce, zawsze pytają, jak się miewa. Poznajemy kobietę w szczęśliwym dla niej momencie, kiedy dowiaduje się, że kolejna operacja nie będzie potrzebna, a przed nią już tylko wizyty kontrolne co cześć miesięcy. Pełna nadziei bohaterka wysiada z miejskiego autobusu na przystanku o nazwie Europa w jednej z francuskich miejscowości. Z ust kierowcy słyszy komplement, że na pierwszy rzut oka można rozpoznać w niej wojowniczkę. Reżyser śmiało posługuje się metaforami, które, jak się potem okaże, spinają całą historię kompozycyjną klamrą. Teraz wszystko ma się ułożyć. Do Zohry ma wreszcie przyjechać z Algierii jej świeżo upieczony mąż, z którym planuje wyjechać do Paryża i zacząć wieść długo wyczekiwane wspólne życie. Czeka tylko na wiadomość o przedłużeniu jej pobytu we Francji. Zamiast tego, znajduje w skrzynce nakaz opuszczenia kraju.
Niewidoczna
Od momentu pierwszego spotkania z urzędnikiem w celu wyjaśnienia sytuacji, która zakrawa na nieporozumienie, Zohra przestaje być widoczna na ekranie. Nie słyszymy również jej głosu. W zasięgu kamery stawiani są inni bohaterowie i tylko po ich słowach i odpowiedziach na ciszę możemy się domyślać, co mówi niewidzialna Zohra, z którą przecież rozmawiają.
Kiedy kobieta pokazuje urzędnikowi dokumentację medyczną, słyszy pytanie, czy aby na pewno nie może odbywać wizyt kontrolnych w Algierii, po czym dowiaduje się, że kwestie medyczne i tak nie leżą w obrębie jego kompetencji, więc nie jest w stanie pomóc. Zresztą mężczyzna z góry zakłada, że ich spotkanie nie potrwa długo, ponieważ na pytanie koleżanki z pracy, czy wyjdzie zapalić z nią papierosa, odpowiada, że oczywiście, już idzie. Inna urzędniczka z kolei wyraźnie mówi o tym, że przed wakacjami nic nie da się zrobić.
Twórca filmu zdaje się krytykować ludzi pracujących w urzędach, którzy są pośrednikami między społeczeństwem a władzą, zajmując stanowiska na pograniczu tych światów, które powinny przecież żyć w symbiozie. W sposób subtelny zarzuca im brak zainteresowania człowiekiem, który przychodzi do nich ze swoim problemem, prosząc o pomoc. Pokazuje brak zaangażowania i współczucia. Jednocześnie pozostawiając przestrzeń na ledwie zauważalny przebłysk troski, czy niezgody. Tym samym mówi, że źródło problemu znajduje się na szczycie, a nie na pograniczu. W końcu to władza ustala zasady, według których urzędnicy mają obowiązek pracować.
Tym razem Zohra nie wysiada na przystanku Europa, czemu przygląda się ze zdziwieniem kierowca autobusu. Została wyobcowana i porzucona przez państwo, już nie czuje się tam mile widziana. Scheffner stawia w świetle reflektora problem umieszczania imigrantów i ich spraw na drugim miejscu. Pokazuje, że są dla władzy bohaterami-widmo, którymi można się zająć lub nie i jeżeli już, to oczywiście w dogodnej dla siebie chwili.
Widoczna ponownie
Tymczasem nadchodzą wakacje i większość znanych Zohrze osób wyjeżdża z miasta. Wtedy ponownie widzimy bohaterkę na ekranie i na nowo jej głos staje się słyszalny. Obserwujemy, jak mijają jej dni, każdy wypełniony oczekiwaniem na koniec tego okresu przestoju i czas, w którym na nowo będzie mogła walczyć o przedłużenie pobytu we Francji. Kiedy tym razem wsiada do autobusu, już nie dowiadujemy się, na którym przystanku go opuści, ani, czy jej marzenia o wspólnym, spokojnym życiu wygrają w konfrontacji z brutalną rzeczywistością. W naszej pamięci pobrzmiewa natomiast brzęk stłuczonego przez męża Zohry szkła.
Reżyser nadaje swojej opowieści śmiałą formę wizualną. Kamera nie podąża za bohaterami, a raczej czeka aż to oni wejdą w jej zasięg. Kadry wyróżnia częste wykorzystanie symetrii przedstawianych miejsc. Scheffner odważnie operuje ciszą. Serwuje widzom długie ujęcia, podczas których mogą obserwować np. zmieniającą się mimikę Zohry sprawdzającej powiadomienia w telefonie, jej reakcje na bodźce zewnętrzne, czy przepływające przez twarz, ale i całe ciało, emocje w chwilach, kiedy siedzi na kanapie i w milczeniu rozmyśla. Obraz sporo wymaga od odbiorców, chociażby uważności i skupienia, bo sam nie podaje zbyt wiele na tacy.
„Europa” to pierwszy film fabularny niemieckiego reżysera, który dotąd zajmował się produkcjami dokumentalnymi. Stworzył obraz nie mniej i nie bardziej urokliwy od tego, co widzimy na co dzień, czyli otaczającej nas rzeczywistości. Mimo uzyskanej w ten sposób prawdziwości, seans zostawia posmak wyreżyserowania, który może potęgować statyczność filmu – dużo ciszy, długie ujęcia przedstawiające jedną perspektywę i mało ruchu kamery. Można odnieść wrażenie, że utwór stara się odgrywać rolę dokumentu. Powstaje więc pytanie, czy w takiej formie, opowieść urzeka na tyle, żebyśmy zdołali nie tylko utożsamić się z bohaterką i szczerze z nią współodczuwać, ale także zaangażować się w przebieg jej historii.
Do 7 sierpnia na stronie https://www.nowehoryzonty.pl/vod-film.s?id=12085 można wykupić dostęp online do filmu.
Klaudia Mirczak