drukuj

Jak pachnie kwiat, który więdnie?

Kwiat, który umiera, prawdopodobnie nie pachnie niczym. Nie obserwujemy tego procesu, jest on dla nas naturalny, nieunikniony i niezauważalny. Zauważamy jednak, gdy płonie las, zwłaszcza dużych rozmiarów. Czujemy, gdy się pali i widzimy, gdy drzewa się łamią. Co wtedy robimy? Prawdopodobnie nic. Nie należymy przecież do straży pożarnej. Po porannej kawie przełączamy telewizyjny kanał na przyjemniejszy – taki, który nie informuje o pożarze.

 

Z tematem katastrofy klimatycznej jesteśmy już bardzo dobrze zapoznani i osłuchani. W międzyczasie podzieliliśmy się, świadomie lub nie, na grupy ignorantów i aktywistów. Niektórzy z nas oburzają się na polityków, którzy robią za mało, inni chodzą na strajki, a jeszcze inni planują strategię ocalenia naszej Matki. Jedną z takich osób był żyjący w poprzednim wieku niemiecki artysta i działacz społeczny Joseph Beuys, który swoimi działaniami starał się zwrócić uwagę na rolę ekologii we współczesnym, uprzemysłowionym świecie. Był też tą osobą, która powiedziała, że artystą może zostać każdy, i próbował to udowodnić, pozwalając każdemu przychodzić na jego zajęcia ze sztuki. Jest to postać na tyle ważna, że została jednym z bohaterów spektaklu Martwa natura w reżyserii Agnieszki Jakimiak, wystawianego w Teatrze Powszechnym od 7 listopada 2020 roku, teraz także online.

 

Artystą może zostać każdy, bo każdy może mieć wpływ na to, w jakich warunkach będziemy żyć – o to chodziło Beuysowi. Istnieje większa szansa na to, że zatrzymamy się i obejrzymy uliczny performance nawołujący do sadzenia nowych drzew, niż że spędzimy 30 minut na słuchaniu wypowiedzi naukowców, którzy przecież od lat ostrzegają nas przed tragicznymi konsekwencjami zaniedbywania Ziemi. Chyba o takich artystów modlił się Beuys – zwracających uwagę, nawołujących i działających. Są oni grupą, która ma realny wpływ na zmianę warunków życia, właśnie dzięki zwracaniu uwagi na problem przez sztukę.

 

Tytułowa Martwa natura nie nawiązuje, jak mogłoby się wydawać, do gatunku malarskiego. Jest to hipnotyzująca, zbliżona właśnie do performance’u ceremonia pożegnania z naturą, która umarła. W czasie jej trwania poznamy 6 historii, które podsumowują nasze zaangażowanie w ratowanie planety, i wysłuchamy pieśni, szczególnie zwracających uwagę na pozornie nic nieznaczące elementy krajobrazu. Poza niemieckim artystą, żyjącym myślą o posadzeniu siedmiu tysięcy drzew, spotykamy w tym przedstawieniu siebie samych, siedzących przy ogromnym stole, upijających się wódką i rozmawiających o tym, jak ciężko radzimy sobie ze zrozumieniem życia i natury. Oprócz tego, dowiemy się konkretnych faktów na temat wymierania gatunków, zatrutego Bałtyku i skażonej gleby.

           

Spektakl zachęca do działania i obcowania z naturą. Przybliża nam również postać Beuysa i jego myśl artystyczną, zgodnie z którą każdy może posadzić jedno z siedmiu tysięcy jego wymarzonych drzew i tym samym stać się  artystą. Istotnie, temat ekologii i natury jest aktualny, ważny i potrzebny, a przede wszystkim, powinien być bliski każdemu. Nie musimy być w tym wypadku bardzo wymagającym odbiorcą sztuki, bo istotne jest, że ona w ogóle się pojawia. Nawet, jeśli sama kompozycja spektaklu i gra aktorska nie stoją na najwyższym poziomie – wydają się oszczędne i niezbyt dynamiczne – dostrzegamy przecież wagę poruszanego tutaj problemu. I to on może być w tym wypadku dla widza ważniejszy, niż samo wykonanie. Mimo że obecnie nie możemy udać się do teatru i poczuć zapachu dekoracji ani ich dotknąć (czego żałujemy, ponieważ zgodnie z ideą spektaklu zostały one wykonane z degradowalnych materiałów), to jednak sam seans nie pozwoli nam zamknąć okna w przeglądarce bez wcześniejszej refleksji nad tym, na ile naprawdę angażujemy się w poprawę warunków życia na Ziemi. Być może to przemyślenie doprowadzi nas do wniosku, że walczymy o naszą planetę ospale i bez większego entuzjazmu. Właśnie ze względu na intensywne oddziaływanie na widza, możemy powiedzieć, że spektakl jest wart obejrzenia.

 

Wiktoria Kolinko