Łąki, gdy płoną lasy
Czy łąki mogą ocalić nas przed katastrofą ekologiczną? Jak przenieść łąkę do domu, gdy mieszka się w bloku? Na te pytania, a także na wiele innych odpowiedział Mateusz Skłodowski podczas warsztatów online dla dorosłych odbywających się pod nazwą „Zielona społeczność 2.0”.
Katastrofa ekologiczna staje się już nie złowieszczą wróżbą, ale – faktem. Na świecie maleje obszar powierzchni zielonych. Na początku tego roku płonęły lasy w Australii, wiosną wybuchł wielki pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym. Naturalna bioróżnorodność jest zagrożona, a my mamy coraz mniej okazji do obcowania z naturalną zielenią, która nie jest zwykłym miejskim przystrzyżonym trawnikiem stanowiącym pustynię dla bioróżnorodności, pozbawionym pożywienia dla owadów i generującym wyższą temperaturę. Chociaż ruchy proekologiczne rosną w siłę, to niestety wciąż nie stanowią dominującego głosu w debacie publicznej. Szersze, prozielone akcje obywatelskie nie są jedyną drogą do zwiększenia obecności zieleni w mieście. Można również działać w skali mikro – we własnym ogródku lub na balkonie. O tym, jak i dlaczego warto to zrobić, opowiedział Mateusz Skłodowski – botanik i ekolog z Uniwersytetu Warszawskiego, który kocha łąki nie tylko ze względu na ich wygląd, ale także ważną rolę w ekosystemie. Spotkanie odbyło się we współpracy z Fundacją Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz Fundacją „Kwietna”, a botanik poprowadził je ze swojego ogrodu.
Inwazje na łąki
W pierwszej, teoretycznej części spotkania ekolog mówił o znaczeniu łąk, które są oazą dla bioróżnorodności. Dzięki temu wpisują się w cykl ekosystemu, zapewniający przerabianie materii organicznej, filtrowanie wody, a także łagodzenie skutków katastrof naturalnych. Łąki to siedziby trzmieli i pszczół-samotnic oraz innych gatunków odgrywających kluczową rolę w procesie zapylania roślin. Niektóre ustawy prawne próbują zapobiec wymieraniu zapylaczy, zezwalając na opryski w określonych godzinach lub określonych temperaturach. Niestety ich skuteczność jest bardzo ograniczona, ponieważ najczęściej biorą one pod uwagę nawyki tylko określonego gatunku (głównie pszczoły miodnej, najmniej zagrożonej), ignorując między innymi trzmiele, które rozpoczynają swoją aktywność już przy 3-5 stopniach powyżej zera. Tymczasem, jak podkreśla Mateusz Sokołowski, to one należą do najskuteczniejszych zapylaczy.
Łąkom zagrażają także rośliny inwazyjne (takie jak miododajna nawłoć kanadyjska), mimo zakazu, wciąż często sadzone w okolicy obszarów polnych. Uniemożliwiają one wzrost innym mniej ekspansywnym roślinom, doprowadzając do ich obumarcia, a także zniszczenia siedlisk wielu ważnych mikroorganizmów. Człowiek szkodzi kolorowym siedliskom bioróżnorodności jeszcze w inny sposób. Rolnicy i hodowcy, którzy chcą pozyskać maksymalną ilość siana, koszą łąki nawet 4 do 5 razy w roku, podczas gdy pożądana liczba to 1 do 2. Prowadzi to do wyjałowienia tych obszarów oraz ich większej podatności na wzrost niechcianych gatunków inwazyjnych.
Czy wszystkie łąki są eco-friendly?
Druga część spotkania miała charakter praktyczny, ale też rozpoczęła się krótkim wstępem teoretycznym dotyczącym tego, czy wszystkie łąki są eco-friendly. Jak się okazało – niekoniecznie. By domowa łąka była w pełni przyjazna środowisku, warto poszukać odpowiedniej ziemi – takiej, która nie pochodzi z torfowisk. Jak zauważył Marcin Sokołowski, w Polsce niestety wciąż stanowi to spore wyzwanie. Dostępna w sklepach ziemia do kwiatów w większości przypadków bazuje na odkwaszonym torfie ze zmeliorowanych torfowisk – niszczonych, mimo że stanowią one niezbędne ogniwo w ekosystemie, zatrzymując wilgoć oraz 1/3 dwutlenku węgla na ziemi. W Polsce i w pozostałych krajach nadbałtyckich emisja dwutlenku z degradowanych torfowisk stanowi średnio około 25 proc. całkowitej emisji. Z tego powodu w Skandynawii dostępność ziemi torfowej jest bardzo mała. W naszym kraju o tym problemie wciąż się nie mówi, a w sklepach trudno znaleźć ziemię inną niż torfowa. Sytuacja jest nieznacznie lepsza w stolicy, chociaż – jak komentuje ekolog – i tak daleko jej do pożądanego stanu.
Jak zatem pozyskać ziemię? Mateusz Skłodowski radzi, by korzystać z ziemi z ogródków lub samemu tworzyć kompost (stanowiący efektywny substytut gleby). Własna produkcja pozwala wytworzyć rodzaj podłoża o pożądanym pH – zarówno kwaśnym, jak i zasadowym. Jeśli nie ma się takich możliwości, warto zwrócić się do Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania, które za symboliczne kwoty (niższe niż przy sprzedaży detalicznej w sklepach) sprzedaje kompost z bioodpadów.
Przeciw monotonii
Gdy botanik wyjaśnił już uczestnikom warsztatów, jak pozyskać ziemię, zademonstrował sadzenie łąki w domowych warunkach. Skorzystał z wyłożonej włókniną skrzynki z ziemią z ogródka i kompostem własnego wyrobu. Mała saszetka nasion zawierająca około 20 ziarenek różnych gatunków starczyła mu na powierzchnię ok. 60x20 cm2. Ekolog posiał je rzadko, by mogły swobodnie rosnąć. Gdyby wzrosły zbyt gęsto, trzeba byłoby je przerzedzić, niszcząc część kwiatów. Przesadzanie roślin łąkowych prawie nigdy nie kończy się sukcesem ze względu na ich delikatny, ale głęboki system korzeniowy (przykładowo korzenie cykorii podróżnika w warunkach naturalnych mogą osiągać ponad 2 metry). Prowadzący warsztaty przyklepał nasiona, podlał je i zostawił do wyrośnięcia, deklarując, że w przyszłości podzieli się z uczestnikami zdjęciami wyrośniętych kwiatów. Ponieważ wykorzystana przez niego mieszanka zawierała nie tylko rośliny wieloroczne, ale i jednoroczne, część z nich zakwitnie jeszcze w tym roku.
Na koniec Marcin Sokołowski udzielił ostatnich wskazówek i odpowiedział na pytania słuchaczy. Wyjaśnił, by nie podlewać za często kwiatów, kosić je raz lub dwa razy w roku po kwitnieniu, a na zimę przykrywać donice warstwą ściętych roślin. Zapowiedział także kolejne warsztaty – tym razem skierowane do dzieci – które odbędą się 7 lipca pod hasłem „Nanołączka w doniczce”.
Katarzyna Kowalewska