Auschwitz: pytania o pamięć
Jak co roku, z końcem stycznia, w mediach pojawia się wiele artykułów oraz relacji z obchodów upamiętniających rocznicę wyzwolenie obozu KL Auschwitz-Birkenau. I choć prasa nie zapomina, problemem staje się zachęcenie przeciętnego odbiorcy, szczególnie z młodszego pokolenia, do wczytania się i refleksji nad tym trudnym tematem. O nowych i starych obliczach „Oświęcimia” nie zapomniano również w Tygodniku Powszechnym, który w specjalnym dodatku stara się tę problematykę rozwinąć.
- „Z reguły jeszcze tylko pokolenie wnuków ma emocjonalny stosunek do historii dziadków. Prawnuki wiedzą, ale mało ich to obchodzi. Czy pamięć o Auschwitz i Zagładzie też to czeka?” – pisze we wstępie do swojego artykułu „Pytania o pamięć” Marek Zając. Autor pierwszego z kilku tekstów przybliżających tematykę Szoah podkreśla ważną kwestię dotyczącą malejącej wiedzy społeczeństwa o fabryce śmierci. Przyczyny tego zjawiska upatruje się w bardzo prostym mechanizmie, jakim jest wymiana pokoleniowa.
Wraz z upływem czasu pojawiają się liczne – mniej lub bardziej sensowne – pomysły na upamiętnienie, takie jak usypanie gigantycznego kopca obok „lagru”, opowiadające o swoim życiu hologramy Ocalałych czy też działanie na zmysł węchu poprzez wpuszczanie do komór gazowych, podczas ich zwiedzania, zapachu gorzkich migdałów, charakterystycznego dla cyklonu B. – „Nie tędy droga” – krótko komentuje owe koncepcje badacz Holokaustu.
Zdaniem Marka Zająca ważne jest, aby bazować na realizmie w postaci niezliczonej ilości tragicznych historii, takich jak przykład chłopca z „U nas w Auschwitzu” Tadeusza Borowskiego, w której to autor pisze o spotkaniu z młodym Żydem z Sonderkommando Abramkiem (Borowski był wówczas więźniem obozu). Opowiedział mu on o nowej metodzie palenia zwłok dzieci, rozpoczynającej się od ich włosów. „Dopóki będziemy szukać autentyzmu, a nie pożywki dla moralizowania, dydaktycznych banałów i kwiecistych metafor, Auschwitz i Zagłady nie wolno redukować do symboli i pomników, do politycznych czy publicystycznych sloganów. (…) Pamięć przetrwa, o ile będziemy gotowi zmierzyć się z tamtą do bólu konkretną opowieścią palaczy z Sonderkommando” – tłumaczy Marek Zając, nazywając to dotykaniem jądra ciemności.
Świadek fundamentem pamięci
Również drugi z artykułów specjalnego dodatku nawiązuje do problemu przekazywania kolejnym pokoleniom wiedzy o Szoah. „Biografia jako argument” Małgorzaty Gwóźdź przybliża ważny element tej edukacji, jakim są spotkania z Ocalonymi. Trudno nie zgodzić się z autorką, że ich rola w tym wszystkim jest nieoceniona, gdyż kto, jeśli nie oni, niesie najbardziej wiarygodny przekaz o tamtych wydarzeniach?
„Świadek mówi też za innych: opowiada historie tych, którzy nie przeżyli. Postrzega siebie, jako ich reprezentanta, czuje się w obowiązku mówienia o nich i w ich imieniu. To jak wypełnianie niepisanego testamentu, którego celem jest zachowanie pamięci – i ostrzeganie przed ideologią, która potrafi zmanipulować człowieka tak, by stał się mordercą. (…) Młodzież chłonie każde słowo, słucha z ciekawością, niemal z namaszczeniem. To nie wiedza książkowa. Tu przeszłość z impetem wdziera się i staje przedmiotem interakcji, w której uczestniczą obie strony – świadek i słuchający” – wyjaśnia autorka tekstu, dodając do tego przykłady konkretnych relacji.
Małgorzata Gwóźdź wspomina również o licznych przykładach polsko-niemieckich projektów, których celem jest rozliczenie się z nazizmem i pogłębienie współpracy pomiędzy oboma narodami. „Znalezienie się w bliskiej relacji z osobą reprezentującą stronę dawnego wroga i poczucie, że w Polsce i Niemczech jest zapotrzebowanie na świadectwa, wyzwoliło w wielu Ocalonych odwagę, by to czynić” – pisze w jednym z akapitów, dodając także smutną konstatację, że takich świadków jest coraz mniej i trzeba poważnie zastanowić się nad tym, czym zastąpić owe bezcenne spotkania z ludźmi, którzy przeżyli Holokaust.
W gąszczu wątków
Kolejne z artykułów dodatku poświęcono już nie samej problematyce przekazywania pamięci, lecz innym wątkom związanym z Zagładą. Patrycja Bukalska poruszyła temat snu, który dla wielu Ocalałych był zmorą do końca ich dni. „Przykro to stwierdzić, ale nasze noce nie należą do nas. Nasze sny pozostały nadal w tamtych latach i te straszne, przeżyte sceny męczą nas nadal i nie dają zasłużonego odpoczynku” – pisał trzydzieści lat po wojnie jeden z byłych więźniów kacetu. „Kiedy moje dziecko chorowało, (…) a ja drżałam o jego życie, moje sny były znowu pełne grozy. Gestapowiec topił je w wiadrze z zimną wodą albo rozrywał (…). I znowu zrywałam się ze szlochem i krzykiem i siedziałam już przy łóżeczku do rana” – opisywała swoje noce była więźniarka.
Jakub Kumoch, współautor książki „Lista Ładosia”, opowiada o konieczności upamiętnienia liczącej setki osób grupy, na czele której stał Polski dyplomata w Bernie Aleksander Ładoś. Dzięki niezwykłej determinacji, sporządzali oni i dostarczali europejskim Żydom fałszywe paszporty państw Ameryki Południowej, dzięki czemu ci mieli szanse trafić do obozów internowania, zamiast do komór gazowych. W sumie, uratowali oni około 2-3 tysiące ludzkich istnień. Jednocześnie pisarz przełamuje mity głoszące, że rząd na uchodźstwie nie próbował ratować swoich przedwojennych obywateli, a także, że zachodnioeuropejscy Żydzi pozostawali całkowicie bierni wobec tragedii pobratymców na Wschodzie. Z kolei artykuł Filipa Gańczaka porusza kwestię procesów ostatnich żyjących strażników SS, z których część dopiero teraz staje przed sądami. I choć w obecnej sytuacji można odczuwać niedosyt, że wielu uniknęło wymierzenia sprawiedliwości, autor tekstu pochwala i te nieliczne wyroki skazujące, mówiąc, iż „odegrały pożyteczną rolę dla przyszłych pokoleń”.
Moralizować czy nie – oto jest pytanie?
Warto wrócić jeszcze na moment do dwóch pierwszych tekstów dodatku. Marek Zając i Małgorzata Gwóźdź są zgodni co do tego, że wrogiem powszechnej pamięci jest trywializacja, sztampa towarzysząca oficjalnym uroczystościom. Choć może wygląda ona dobrze w mediach, z pewnością nie skłania przeciętnego odbiorcy do refleksji. Niestety oboje nie podają, jak poradzić sobie z tym problemem. – „Cokolwiek to będzie, należy się wystrzegać banalizacji” – podsumowuje swój artykuł Małgorzata Gwóźdź.
Choć trudno się z nią nie zgodzić – chyba nikt z nas nie lubi płytkiego dydaktyzmu, zostawia ona czytelników z poczuciem niedosytu i niepokoju, że z powodu nieumiejętnego przekazywania wiedzy, ludzkość najpierw zapomni o tragedii Holokaustu, a ten znów wróci za jakiś czas pod inną postacią. Nawet jeśli w obecnej sytuacji wydaje się to nam niemożliwe, warto mieć na uwadze, że dzieje ludzkości słowa „niemożliwe” nie znają.
W poświęconym Holocaustowi dodatku Tygodnika Powszechnego najciekawsze wydało mi się poruszenie problemu przekazywania wiedzy o Szoah kolejnym pokoleniom, ludziom w moim wieku i młodszym. Dużą wartością jest również rozwinięcie wątku psychiki byłych więźniów, który w mediach newsowych rzadko kiedy jest solidnie zgłębiany, a zdaje się, że obecnie młodzież rzadko kiedy korzysta z innych portali. Dobrze byłoby, moim zdaniem, umieścić w następnym dodatku obszerny artykuł, poświęcony metodom na zainteresowanie najmłodszych pokoleń tą tematyką. Poradnik, który punkt po punkcie będzie wskazywał zainteresowanym osobom (przykładowo nauczycielom), jak rozmawiać o tym z młodzieżą i zachęcać ją do zgłębiania wiedzy we własnym zakresie. Zdaję sobie sprawę z tego, że w dzisiejszej erze social mediów będzie to bardzo trudne, ale warto chociaż spróbować, bo w przeciwnym razie tego typu dodatki pozostaną źródłem wiedzy jedynie dla wąskiego grona osób.
Przemysław Żołneczko