Wiatr zmian
Z NRD uciekli przez Polskę ku wolności. Mija 30 lat od tych wydarzeń.
30 lat temu, 5 października 1989 roku, ostatni pociąg z obywatelami NRD ruszył z Dworca Gdańskiego w Warszawie w stronę zachodnich Niemiec. Z okazji tej rocznicy w piątek, 13 września br. w budynku Promu Kultury Saska Kępa miało miejsce wyjątkowe spotkanie ze świadkami burzliwej historii początków transformacji.
'Wind of Change', czyli wiatr zmian – utwór zespołu Scorpions, do dzisiaj pozostaje hymnem przemian przełomu lat 80 i 90 XX wieku. To właśnie jego melodia, w wykonaniu zespołu Zeitzeugen z Berlina, otworzyła wieczór. Atmosferę tamtych dni przypomniała także projekcja filmu dokumentalnego „Żegnaj DDR!” w reż. Krzysztofa Czajki oraz dyskusja z udziałem uciekinierów, przedstawicieli niemieckiej dyplomacji i strony polskiej.
Ucieczka obywateli NRD była częścią większej całości – rewolucyjnych wydarzeń, które doprowadziły do upadku żelaznej kurtyny, obalenia muru berlińskiego, ponownego zjednoczenia Niemiec i uwolnienia Polski ze strefy wpływów sowieckich. Panelowa dyskusja nie skupiła się jednak na wielkiej polityce, ale przede wszystkim na odwadze ludzi, którzy 30 lat temu zdecydowali się uciec ku wolności, ryzykując aresztowanie.
Jesienią 1989 roku w Niemieckiej Republice Demokratycznej doszło do masowych protestów przeciwko reżimowi Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec. Rosły napięcia społeczne. Coraz więcej osób chciało uciec na Zachód. Wielu obywateli NRD wybrała drogę przez inne państwa bloku wschodniego m.in. przez Czechosłowację, Węgry i Polskę, mającą już rząd wyłoniony w częściowo wolnych wyborach.
– Sytuacja Polski była trudniejsza niż w Czechosłowacji czy na Węgrzech. Rząd „Solidarności” miał mnóstwo problemów takich jak galopująca inflacja czy kryzys gospodarczy. Mieliśmy jednak poczucie, że wolność to nie jest tylko nasza sprawa. Skoro nam się udało pokojowo obalić władze komunistyczne, tym bardziej naszym obowiązkiem było myślenie o sytuacji innych – podkreślał podczas dyskusji Henryk Wujec, przedstawiciel obozu solidarnościowego.
Szukający schronienia obywatele NRD przekraczali granicę z wizą turystyczną lub uciekali przez zieloną granicę do Polski, gdzie w Ambasadzie RFN w Warszawie prosili o pomoc.
– Decyzja o wyjeździe z kraju na zawsze bez gwarancji zobaczenia rodziny jest zawsze decyzją bardzo trudną – podkreślała podczas spotkania Cornelia Klammt, uciekinierka z NRD. Po chwili dodając: – Już nie można było dłużej czekać. To nie była spontaniczna reakcja, tylko konsekwencja szeregu rozczarowań. Kult partii bloku socjalistycznego, stwarzanie pozorów pluralizmu i wmawianie, że wszystko jest w porządku.
– Wszyscy mieliśmy dość ideologicznej indoktrynacji i błagania na kolanach o prawo wyjazdu za granicę. Kiedy rodzice podjęli decyzję o opuszczeniu NRD, miałem 18 lat. Niestety, próba ucieczki przez Węgry okazała się fiaskiem. Zostaliśmy zatrzymani na granicy, mierzono do nas z broni. Spróbowaliśmy przez Polskę. Gdy przyjechaliśmy do Warszawy, odetchnęliśmy z ulgą. Wiedzieliśmy, że Polacy są gościnni i nam pomogą – mówił Tino Brandt, który wraz z rodziną uciekł z NRD w 1989 r.
W tym samym pociągu, razem z Cornelią Clamt, Tino Brandtem i innymi uciekinierami, jechał Johannes Bauch, ówczesny ambasador RFN w Polsce.
– Napięcie było duże. Zarzucano nam, że to ambasada zmusiła ludzi do wyjazdu. W Oebisfelde, blisko granicy z RFN, zauważyłem lokomotywę odjeżdżającą wzdłuż naszego pociągu. Zaniepokoiłem się. Staliśmy tak dłuższą chwilę. W końcu na jej miejsce przyjechała lokomotywa kolei zachodnioniemieckich. Pociąg ruszył w stronę Hanoweru. Wtedy byłem już pewny, że się udało. Wielu podróżnych wyrzucało na peron klucze do swoich mieszkań i pozostałe NRD-owskie pieniądze. Zapanowała euforia. Euforia przy pożegnaniu.
Strona polska na czele z premierem Mazowieckim od początku zapewniała, że nie wydali z kraju do NRD żadnych uciekinierów. Ostatecznie, w wyniku starań dyplomatycznych przedstawicieli Polski i RFN, władze NRD oficjalnie wyraziły zgodę na wyjazd blisko 6 tys. osób do Niemiec Zachodnich.
Wieczór w Promie Kultury na Saskiej Kępie był okazją nie tylko do wspomnień, ale także do zacieśniania wzajemnych relacji i rozmów kuluarowych przy lampce wina.
Bartłomiej Chlabicz