drukuj

Cisza, to przyzwolenie na nienawiść

Nie potrafił milczeć, gdy jako nastolatek obserwował pogrom w Rostocku. Nie potrafił zamilknąć również wiele lat później, gdy krytykował Edrogana. Dziś, Hasnain Kazim słysząc „powinniśmy pójść z wami tą samą drogą, co z Żydami” nie rozumie w ogóle jak można milczeć.

 

„Przez długi czas nie znałem rasizmu – w szkole, co prawda śmiano się czasem, że jestem brązowy jak gówno, ale nie był to rasizm. Dostawało się każdemu, nawet za odstające uszy. Ja miałem po prostu inny kolor skóry. Prawdziwy rasizm poznałem na sali sądowej” – kiedy rodzice Kazima ubiegali się po raz kolejny o obywatelstwo niemieckie (a łącznie ubiegali się 16 lat), sędzia prowadzący rozprawę dowiedziawszy się o wykonywanym zawodzie ojca małego Hasnaina z uśmiechem powiedział, że „miejsce marynarza jest na morzu”. Kazim do dziś słyszy te słowa, bardzo wyraźnie. „To był moment kiedy poznałem rasizm” – wspomina dziennikarz.

 

„Morda na kłódkę!”

Lata później, jako siedemnastolatek, ujrzał na własne oczy, do czego potrafi doprowadzić nienawiść: „Stałem tam, pośród innych gapiów na ulicy. W Rostocku '92. Obcokrajowców obrzucano nie tylko wyzwiskami czy kamieniami, w ruch poszły neonazistowskie sztandary i koktajle Mołotowa”. Młody Kazim postanowił wtedy po raz pierwszy się odezwać, nie milczeć, nie siedzieć z założonymi rękoma – napisał swój debiutancki artykuł, ostro krytykujący wydarzenia w Rostocku. W odpowiedzi usłyszał: „morda na kłódkę!” – ale Kazim nie potrafił już ciszą przyzwalać na nienawiść.

 

Ta brawura w mówieniu tego, co myślał z czasem zaczęła się na nim odbijać. W 2014 r. w Turcji Kazim publicznie krytykował działania Erdogana – odpowiedź była błyskawiczna: grupy nacjonalistyczne zmusiły dziennikarza wraz z rodziną do ucieczki – skryli się „w nikomu nie znanym miejscu”, na przeszło trzy tygodnie. Choć jak sam wspomina: „był to chyba jedyny moment, kiedy naprawdę się bałem”. Bo w Niemczech strachu nie czuł, jedynie śmiał się i smucił – często jednocześnie. Szczególnie, gdy zaglądał do skrzynki pocztowej.

 

Prawdziwy Niemiec, Karl

Pewnego dnia, jeszcze przed świtem, dostał maila: „Panie Kazim, jesteś antyniemieckim pismakiem. Przyjedź no do mnie, a nauczę Cię kim jest prawdziwy Niemiec!” – autorem wiadomości był Karl, (jak mniemamy) „prawdziwy Niemiec”. Kazim lekko zmieszany, acz zadowolony, że mężczyzna chce się z nim spotkać odpowiedział: „Z chęcią się u Pana pojawię. Akurat jestem w okolicy z rodziną – przywieziemy ciasto i kozy do zarżnięcia, ma Pan może ognisko, żebyśmy mogli pogrilować? Zjemy, napijemy się, a Pan opowie mi wówczas – kim jest Prawdziwy Niemiec”. Rozmowa ta stała się pretekstem do napisania książki, zatytułowanej „Listy od Karlheinza. Wściekłe maile od prawdziwych Niemców i co im odpowiedziałem”.

 

Hasnain Kazim

Kazim to elegancki, przystojny mężczyzna, z sarkastycznym poczuciem humoru. Przy tym rzetelny, wielokrotnie nagradzany dziennikarz. Kiedy ktoś do niego mówi słucha – uważnie, kiedy odpowiada – dobiera słowa rozważnie; wie kiedy warto podjąć dialog, a kiedy z niego zrezygnować. Prawdziwi Niemcy dostrzegają jednak u niego pewne „wady”, o których mówią bez krępacji: „Ty z taką skórą, taką religią, takimi rodzicami i pochodzeniem, nigdy nie będziesz częścią naszego społeczeństwa!”, zdarzają się także uschnięto-kwieciste epitety – „któregoś razu, gdy szedłem ulicą w Wiedniu, zatrzymała mnie starsza kobieta, która splunąwszy mi w twarz wykrzyczała – Ty muzułmaninie, Ty szmato!”. Hasnain podkreśla, że najbardziej nie zabolało go wyzwisko „szmato”, ani nawet splunięcie w twarz, to co go dobijało, to wykluczenie urodzonego i wychowanego w Niemczech człowieka, tylko dlatego, że ma indyjsko-pakistańskie korzenie. Kazim stara się z tego śmiać, jak chociażby gdy dostał wiadomość od Marianne: „Czy jest pan przeciw wielożeństwu?” na swoją twierdzącą odpowiedź usłyszał: „ale przecież Pan jest mahometaninem!”, dziennikarz odparł: „jestem, doprawdy? A skąd Pani o tym wie? Może przy okazji wie Pani coś o moim wielkim spadku – o którym samemu nic nie wiem”.

            Praca nad książką zajęła Kazimowi sporo czasu, jednak najbardziej męczyła go nie ilość spędzonych przed komputerem godzin, a potok nienawiści rozlewający się w jego kierunku. 16 maja odbyło się w Warszawie, w Goethe Institut, spotkanie z autorem „Listów od Karlheinza…”, na którym dziennikarz czytał fragmenty swojej książki: „strona 180. Wiadomość od Piotra S. – Tacy ludzie jak Ty powinni iść do gazu, won do swoich wielbłondojebców!”, w odpowiedzi Kazim spytał jedynie – „czy w życiu codziennym także się Pan tak wyraża?”, Piotr odpisał błyskawicznie – „Przepraszam. Myślałem, że tego nikt nie czyta”. A jednak ktoś czyta.

Epilog

Kiedy książka ujrzała światło dzienne ilość hejtu diametralnie zmalała, zaczęły nawet pojawiać się wiadomości od sympatyków – „aby znalazł czasem w swojej skrzynce coś miłego”. Proporcjonalności musi jednak stać się zadość, zatem pojawiły się i głosy, że „Listy od Karlheinza. Wściekłe maile od prawdziwych Niemców…” w rzeczywistości jedynie pogłębiają przepaść, z którą autor „ponoć walczy”. Kazim nie kłóci się z tym twierdzeniem: „Owszem, tak może być. I nie widzę w tym problemu. Nie z każdym chce budować mosty. Kiedy słyszę, że powinno się nas, tak jak Żydów, wysłać do gazu, to nie tylko chce zniszczyć most, ale także pogłębić dzielącą nas przepaść”.

 

Robert Grześkowiak