Szare eminencje zachwytu w supermarkecie - Joanna Bakoń
W dniach 15-22 kwietnia odbyła się 24. edycja festiwalu Wiosna Filmów. Jedną z kluczowych projekcji był film „Walc w alejkach” Thomasa Stubera.
Widoczną tendencją współczesnego światowego kina jest zwrot w tematyce ku przyziemnym problemom oraz szarej codzienności przeciętnego człowieka; na bok odstawiamy rozrywające serca romanse, ocierające się o granicę jawy i snu niesamowite perypetie czy nadzwyczajne umiejętności jednostki, czyniące jej życie zazwyczaj męką. Filmowcy rezygnują z wyrafinowanych upiększeń czy w ogóle ingerencji w zastaną rzeczywistość. Być może świadczy to o silnym wpływie działalności formacji zwanej Dogmą 95, która żądała szczerości w rejestrowaniu otaczającego świata oraz prawdziwości podejmowanych w nim kwestii, aby kino znów dotyczyło człowieka i problemów, z którymi ten się zmaga. Współcześni twórcy postulują realizm i naturalizm zachodzący momentami o turpizm – esencji ludzkiej egzystencji nawykli szukać na przygnębiających, szarych przedmieściach czy zabitych dechami wsiach, a za bohaterów obierają sobie niejednokrotnie ludzi przegranych, zrezygnowanych, zmagających się z licznymi trudami. Na polskim podwórku owa tendencja rośnie w siłę za sprawą m.in. Wojciecha Smarzowskiego („Wesele”, „Pod mocnym aniołem”) czy małżeństwa Krauze („Plac Zbawiciela”).
„Walc w alejkach” jednocześnie zawiera się w tym zjawisku, jak i mu ucieka, co czyni go interesującą pozycją do obejrzenia. W warstwie fabularnej wszystko przemawia za – głównym bohaterem filmu jest młody mężczyzna Christian, który rozpoczyna pracę w wielkiej spożywczo-przemysłowej hurtowni w dziale z napojami. Hala położona jest na peryferiach miejskich i odcięta na wzór wyspy autostradami, po której cały dzień przemieszczają się tiry. Do hurtowni kursuje jeden autobus, który zabiera pracowników po całym dniu fizycznej pracy do małego, zaspanego miasta, spełniającego tylko rolę sypialni. Nie dziwi zatem, że bohaterowie traktują swoją pracę jako źródło realizacji potrzeb społecznych i wytwarzają specyficzną atmosferę na pozór baśni, gdzie dział mrożonek jest odległą krainą odwiedzaną tylko w chwilach głębokiego smutku, tytułują się nawzajem „świeżakiem” czy „Klausem z Syberii”. Właśnie poprzez drugą warstwę filmu – momentami bajkową, momentami oniryczną – widać, jak ucieka on od suchego, milczącego zapisu rzeczywistości grupy przeciętnych ludzi. Thomas Stuber traktuje swoich bohaterów z czułością, skupiając się na tym, by widz zrozumiał i poczuł teraźniejszość, zamiast roztkliwiać się nad przeszłością.
Chcąc zgłębić ów dualizm osadzony w świecie wózków widłowych, palet i regałów warto przywołać kategorię estetyczną realizmu magicznego, której cechami charakterystycznymi są „odwoływanie się do wyobraźni, operowanie tym, co niezwykłe i dziwne, nawiązywanie do legend i mitów oraz lokalnej tradycji”1. Warto zaznaczyć, iż brak opracowania tej tendencji na nurcie kinematografii; przyjmuje się, iż wiele twórców czerpie z realizmu magicznego, często nieświadomie, lecz brak sztandarowych dzieł w pełni realizujących owe założenia. Thomas Stuber przemyca je niepostrzeżenie i subtelnie; to pracownicy sklepu tworzą oraz powielają tradycje, takie jak przemycanie wyrzuconego jedzenia wbrew regulaminowi. Konkretne miejsca i przedmioty za ich sprawą zyskują nowe symboliczne znaczenie, tak jak automat do kawy jest miejscem spotkań, a regał słodyczy to punkt obserwacyjny.
W tej magicznej przestrzeni oraz uwikłanej w niecodzienne zasady mikrospołeczności Christian na nowo buduje swoje życie, zawierając przyjaźń z Bruno i zakochując się w Marion. Jednak akcja filmu czy relacje między bohaterami są ściśle związane z ruchem kamery, który jest statyczny, spokojny i powolny. Nie doświadczymy tutaj niechlujnych ujęć z ręki charakterystycznych dla Dogmy 95. W punktu widzenia estetyki dzięki Bogu, ponieważ zdjęcia Petera Matjasko cechuje ogromna dokładność i zdolność do wytworzenia sennej, baśniowej atmosfery – czemu sprzyja wypełnienie kadru kolorami – która nieraz jawi się jako równoprawny bohater. Obrazu dopełnia również montaż, skąpy w cięcia i pozbawiony wydumanych efektów specjalnych. Melancholijna opowieść ciągnie i snuje się; brak w niej mocnego punktu kulminacyjnego czy rozwiązania akcji. Nie zobaczymy na ekranie sali sądowej, w której rozegra się rozwód Marion ani towarzyszących mu emocji, bo to elementy wykraczające poza obszar magicznego oddziaływania supermarketu czy magazynu. Późniejsza tragedia, z którą mierzą się bohaterowie rozpływa się w miałkiej codzienności oraz powtarzalności ich pracy, nie jest w stanie wstrząsnąć fasadami ich świata.
Być może w ten sposób reżyser chce uświadomić nam, iż tak najzwyczajniej w życiu jest i na próżno szukać innych form wyrazu. Uważam jednak, iż „Walc w alejkach” pozostawia niedosyt i brakuje mu ukierunkowania lub wzmocnienia puenty. Całokształt warstwy wizualnej, zamiast odciągać uwagę od tego zarzutu, dodatkowo go wzmacnia i wywołuje u widza pewien dysonans. Niemniej, produkcja ta pozostaje jednym z ciekawszych odzwierciedleni zagubienia współczesnego człowieka w ustroju kapitalistycznym oraz jednym z nielicznych filmów dyktujących o konsekwencjach zjednoczenia Niemiec – być może na tych płaszczyznach jest w stanie powiedzieć więcej.
Joanna
Bakoń