drukuj

Słowa zniszczyły jej życie - wywiad Arkadiusza Lorenca

Zastanawiam się, jak ja bym się zachowała, będąc w getcie jako mała dziewczynka, jak moja mama, albo dorosła kobieta, jak moja babcia. Albo piękna pieśniarka, Wiera Gran, która idzie na koncert między trupami dzieci leżącymi na ulicach. — z Agatą Tuszyńską, autorką książki „Oskarżona: Wiera Gran”, o tragicznym życiu pieśniarki warszawskiego getta rozmawia Arkadiusz Lorenc


Getto to nie tylko ból i cierpienie, ale też rozrywka. Jak o tym mówić?

Takie wielkie i trudne tematy należy poruszać, opowiadając historie jednego człowieka. Wtedy można skupić się na konkretnym dramacie, potraktować go jako osobny wszechświat i dostrzec w nim bardzo różne składniki: zło, dobro, krzywdę, ale i głębię przyszłości, nadzieję, marzenia. W takim wszechświecie jest wszystko. Dlatego nie piszę o wojnie czy o getcie w ogóle. Uważam, że cały świat można opowiedzieć poprzez pojedynczą historię. Tak się też stało w przypadku Wiery Gran.

Kariera Wiery Gran zaczęła się jeszcze przed wojną. Co zmieniło jej nadejście?

Bezpośrednio przed wojną Wiera była już znaną pieśniarką warszawskich kabaretów, choć dopiero zaczynała. Do kawiarni „Paradis” na Nowym Świecie w Warszawie, w której śpiewała, przychodziła stała publiczność złożona z jej wielbicieli. Myślę, że gdyby nie okupacja, Wiera zyskałaby jeszcze większą popularność. Wojna kompletnie odwróciła jej los. Była Żydówką. Zdecydowała się pójść do getta, chociaż nie musiała. Wróciła ze Lwowa, by być przy matce i siostrach. Chciała je ocalić. I bardzo chciała śpiewać. Śpiew był sensem jej życia. Chciała pracować. Zdecydowała się robić to także w warunkach getta, co niektórym wydawało się moralnie podejrzane lub wręcz naganne.  Doprowadziło to z czasem do oskarżeń o kolaborację, które najpierw wypędziły ją z kraju, a później kompletnie złamały jej życie. Wyjechała z Polski w 1950 roku, by tułać się po świecie, uciekając przed oskarżeniami.

Powiedziała pani, że Wiera Gran mogłaby zrobić wielką karierę. Żałowała, że jej marzenie o śpiewaniu pozostało niespełnione?

Cały czas cierpiała z tego powodu. Tkwiła w niej wielka gorycz przegranej. I choć nieczęsto o tym mówiła, rozumiała, że jej kariera nie była na miarę jej talentu. Sądzę, że gdyby została po wojnie w Polsce, przetrwała czasy socrealizmu, jej pieśniarski sukces nabrałby blasku. Zdecydowała się jednak opuścić kraj i grono swoich słuchaczy, także tych, którzy pamiętali ją sprzed wojny. Musiała wszystko zaczynać od nowa. Pomysł, żeby pojechać do Izraela okazał się chybiony, ponieważ tam szukało schronienia wielu ocalonych, także tych, którzy pamiętali jej rzekomą kolaborację. Nie mogła tam pracować. Ale idea, żeby pojechać do Paryża również nie była najlepsza. Szukać pieśniarskich laurów w mieście Edith Piaf i Juliette Greco to ryzykowne zajęcie. I choć zdarzyło się jej śpiewać z kilkoma gwiazdami, występowała głównie w rosyjskich kabaretach.

Oskarżenia zaczęły się od tego, że Wiera Gran miała być kochanką Żyda, który miał dobre kontakty z Niemcami. Potem mówiono już, że była kochanką Niemca. A później, że wydawała Żydów po aryjskiej stronie. Dlaczego mnożyły się oskarżenia i stawały się coraz mocniejsze?

Bo ludzie lubią plotki. Bo nie biorą odpowiedzialności za słowa. Bo łatwo rzucić kamieniem w młodą, piękną i utalentowaną kobietę. To działało na zasadzie głuchego telefonu. Ktoś powiedział jedno, ktoś inny to przeinaczył, ktoś trzeci coś dodał, a czwarty — zmienił. Dobrze jest wiedzieć, być poinformowanym, to daje poczucie wartości i siły. Wiera miała wrogów. Na okrutnym terenie getta była postacią zbyt widoczną. Może wiedziała więcej niż należało? Może tylko raziły jej gwiazdorskie maniery? Przeszkadzała innym. Mogła budzić zawiść i niechęć. Nadawała się na kozła ofiarnego. Z łatwością przychodziły innym pomówienia, że musiała oddawać się Niemcom, żeby przeżyć. Ale dlaczego tego nie ubarwić, nie dodać jeszcze współpracy, zdrady…

Z czego to wynika?

Z ludzkiej małości i podłości. Z satysfakcji pogrążania tych, którzy wydaja się lepsi lub mają więcej szczęścia. Dla odwetu. Dla załatwienia własnych spraw lub odwrócenia uwagi od własnych przewinień. Człowiek bywa paskudny. Szczególnie mnie boli łatwość rzucania oskarżeń i kompletny brak odpowiedzialności za wypowiadane słowa. A te raz puszczone w ruch rosną, potężnieją jak kula śniegowa. I ranią jak kamień.Tak zniszczono Wierę Gran.

„Kolaborowała”, bo śpiewała. Ale Wiera Gran zaśpiewała w „Trzynastce” tylko raz. Diana Blumenfeld, żona aktora Jonasza Turkowa, jej głównego oskarżyciela, robiła to wielokrotnie. A jednak to nie ją oskarżono o współpracę z Niemcami. Dlaczego?

Turkow umiejętnie bronił Diany Blumenfeld, może dlatego oskarżał Wierę Gran. Rozpętał tę sprawę, a inni podchwycili ją i sprawiali, że nie zgasła przez dziesięciolecia. Musieli załatwiać w ten sposób także swoje winy. Nie wierzę, że poszło o czystą zawiść. Niewątpliwie mają na sumieniu postać Wiery. Zniszczyli jej talent i zabrali spokój.

Czy te zarzuty nie bolały podwójnie, dlatego że to Żydzi ją oskarżali?

Z całą pewnością tak. Po pierwsze dlatego, że swoi oskarżali swoją, Żydzi oskarżali Żydówkę. Po drugie, że oskarżali o coś strasznego, o współpracę z kimś, kto unicestwił naród, zamordował matkę, rodzinę, przyjaciół, znajomych, słuchaczy. To jest niewyobrażalny zarzut. Komuś, kto przeżył, nie można zrobić nic gorszego niż powiedzieć, że przyłożył rękę do śmierci ofiar.

Po raz pierwszy usłyszała pani o Wierze Gran jako o pieśniarce-kolaborantce. Jak wyglądało pani stopniowe zbliżanie się do niej?

Najpierw przeczytałam „Sztafetę oszczerców”, jej autobiografię z 1980 roku. To dziwna książka, pełna bólu i goryczy plugawie oskarżonej kobiety, która bezustannie usiłuje udowodnić swoją niewinność. Potem chciałam się dowiedzieć, jak było naprawdę. Nalegałam na spotkanie. Wiera była bardzo nieufna, uważała, że jestem nasłana przez wrogów, którzy chcą ją zniszczyć. Proces oswajania trwał długo. Ale wierzyła, że opowiem światu jej historię. Jej prawdę.

Trudno było nakłonić ją do zwierzeń?

Nie! Chciała mówić. Nieustannie wracała do wojennych wspomnień. Do niewielkiej estrady w kawiarni Sztuka na Lesznie, gdzie śpiewała przedwojenne szlagiery. Do publiczności, u której zyskała pseudonim Wiera Magnes. Do głodnych dzieci na ulicach, którym pomagała. Do pożegnania z matką. Wielokrotnie opowiadała o życiu po aryjskiej stronie, utracie dziecka, a potem o wyzwoleniu i pierwszych pogłoskach o jej „współpracy”… Najwięcej miejsca zajmowała w jej relacji tragedia uporczywych pomówień i oskarżeń.

Wiera Gran miała trudny charakter. Czy podczas tych rozmów nie miała pani w pewnym momencie dość, nie zastanawiała się pani, czy nie zrezygnować? ?

Nie. Nigdy nie pomyślałam, że mnie to przerasta. Nie traciłam sił. To była wewnętrzna konieczność, poczucie obowiązku. Uważałam, że ta historia jest ważna i wyjątkowa, a przy tym wielowątkowa i kontrowersyjna. Sama się często zastanawiałam się, gdzie leży granica za którą nie wolno przejść, co można poświęcić dla przeżycia, do jakich wyborów zmusza nas wojna. Wiera miała na ten temat wiedzę, jakiej nikt inny nie potrafił mi dać. Stąd ta determinacja. Ona tam była, w getcie, na miejscu. I przeżyła. Znała cenę.

Zarzucano pani, że wykorzystała pani chorą kobietę, poszukując sensacji.

Wierzę, że zrobiłam coś ważnego opowiadając tę historię, pozwalając usłyszeć w końcu głos Wiery Gran. Chciałam zmusić świat, żeby jej wysłuchał, żeby się dowiedział o jej krzywdzie. Jakoś nikomu nie udało się tego spowodować przez ponad pół wieku po wojnie.

Praca nad książką „Oskarżona: Wiera Gran” trwała wiele lat i nie była łatwa. Dlaczego w ogóle pani zajęła się tym tematem?

Getto jest dla mnie ważnym punktem odniesienia. Jestem córką wojennego dziecka, moja mama była w getcie ze swoją mamą przez ponad rok. Wszystko, co dotyczy tamtego miejsca i czasu jest niezwykle istotne. Zadaję sobie stale pytania o tamą rzeczywistość i tamte wybory. Dziecka, dorosłej kobiety - nauczycielki, jak moja babka lub pieśniarki, jak Wiera. Getto jest jak lustro. Stawiam je przed sobą i pytam: co bym zrobiła na ich miejscu? Albo wy - czytelnicy?

Czy zbierając materiał do książki trafiła pani na coś, co zaskoczyło ją szczególnie?

Wszystko w tej historii było niezwykłe i zaskakujące. Konflikty wśród ocalonych, ich wzajemna niechęć, szukanie dowodów niezaistniałych win. Często po latach, jak w przypadku Turkowa, który usiłował pogrążyć Wierę gromadząc sfabrykowane oskarżenia.

Uważa pani, że Wiera Gran jest niewinna?

Wierzę w to, co mi powiedziała. Nie ma żadnych dowodów na jej winę. Nikt nigdy takich dowodów nie przedstawił. Były tylko słowa rozmydlone w wirówce plotki. Dlatego uznaję, że nie była winna niczemu innemu niż pozostali ludzie, którzy chcieli przeżyć.

Powiedziała jej to pani?

Wiedziała, że ja jej wierzę. Gdyby miała co do tego jakiekolwiek wątpliwości, nigdy by ze mną nie rozmawiała.

Ale dlaczego nigdy nie powiedziała jej pani tego wprost?

Sądziłam, że to oczywiste. Zawarłyśmy pakt: skoro z nią rozmawiam i chcę to opowiedzieć, to znaczy, że stoję po jej stronie. Tak było i jest. A to znaczy, że jej wierzę.

Czy mając dowody na winę Wiery Gran lub jej niewinność napisałaby pani swoją książkę w inny sposób?

Nie. Zawsze powtarzam, że napisałabym tę książkę tak samo. Tutaj chodzi o zadanie ważnych pytań, nie o oceny. Chodzi o próbę zrozumienia niemożliwego.Ciągle zadawałabym pytania, starałabym się rozumieć. Ale każdy człowiek odchodzi z tajemnicą. Ona też.

28 stycznia 2016 w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi odbyło się spotkanie z Agatą Tuszyńską, autorką książki „Oskarżona: Wiera Gran” oraz Marią Zmarz-Koczanowicz, reżyserem filmu „Wiera Gran”.  Wydarzenie odbyło się w ramach VI Dni Pamięci o Ofiarach Holocaustu organizowanych przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce.