Barszcz ukraiński - relacja Kai Puto
Trudno o polskie wydawnictwo, które po 2013 roku nie wydałoby jakiejś „ukraińskiej” książki. Nie inaczej postąpił wydawca „Kultury liberalnej”: zebrał teksty, które ukazały się w wydawanym przezeń czasopiśmie, nadał im numer ISBN i opatrzył świetnym tytułem Syci Polacy patrzą na Ukrainę. Tylko po co?
Tytuł tomiku obiecuje wiele, zapożyczony został zresztą z najgłośniejszego „ukraińskiego” tekstu na łamach „Kultury liberalnej” (a ten z kolei jest trawestacją tytułu głośnego eseju Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto), czyli trójgłosu Karoliny Wigury, Kacpra Szuleckiego i Łukasza Jasiny. Rozmówcy wyczerpująco analizują trzy grzechy polskiego dyskursu o Ukrainie: specyficzną amnezję (zapomniał wół, jak cielęciem w Solidarności był), postkolonialne myślenie (dyskurs „młodszego brata”) i nieznajomość ukraińskiej rzeczywistości (konstruowanie prostych podziałów, takich jak proeuropejscy i antyeuropejscy Ukraińcy). Choć rozczarowuje nieco brak pozytywnego programu w finale, to zdecydowanie najlepszy tekst w tym tomie. Świetny jest też wstęp redaktora naczelnego Jarosława Kuisza, który diagnozuje u polskiej perspektywy objawy „okularów Litwinowa” (radzieckiego komunisty przestrzegającego przez zagrożeniem polskiego imperializmu): niemożność uwolnienia się od emocji i własnej narracji historycznej w sądach nad Rosją.
Kłopot w tym, że na tym temat „sytych Polaków patrzących na Ukrainę” właściwie się kończy, nie licząc kontynuacji wymienionego wyżej trójgłosu „osiem miesięcy później” oraz dwóch komentarzy. Kogo spis treści skusi komentarzem Marci Shore, wybitnej amerykańskiej historyczki Europy Wschodniej, ten srogo się rozczaruje: to tekścik na niecałą stronę. Pozostałe kilkanaście pozycji spisu to chaotyczny zbiór krótkich artykułów o Ukrainie; klucza redakcyjnego w tym znaleźć nie sposób. I drugi kłopot – spora część z nich to publicystyka, tak zwana „bieżączka”. A bieżączka ma to do siebie, że kilkanaście miesięcy po publikacji nie elektryzuje, a przede wszystkim szybko staje się nieaktualna.
Nie zmienia to jednak faktu, że tom zasługuje na uwagę. Znalazły się w nim teksty naprawdę świetne, jak Gdzie Krym, gdzie Afryka Błażeja Popławskiego. Autor prezentuje temat zupełnie w Polsce nieznany: afrykańską recepcję konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. Popławski w przekonujący sposób wyjaśnia przyczyny afrykańskiej prorosyjskości: pisze o wyższości prawa wspólnotowego nad odgórnym (zwykle amerykańskim) wpływaniem na władze lokalne. Ciekawy jest też artykuł Karoliny Wigury o adekwatności europejskiej powojennej figury przebaczenia do sytuacji na Ukrainie (choć należałoby zadać sobie pytanie, czy na terytorium byłego ZSRR figura ta kiedykolwiek miała znaczenie). Viktoriia Zhuhan podejmuje z kolei bardzo ważny, a wciąż zbyt mało lub zbyt wąsko dyskutowany temat integracji imigrantów ukraińskich w Polsce. Na uwagę zasługuje też wyczerpujący komentarz Tomasza Piechala o niechcianym Donbasie (prawdopodobnie dość pionierski, bo polskim – jak zresztą i ukraińskim – mediom trochę zajęło, by podejmować ten trudny temat otwarcie).
Do mniej świetnych należy martyrologiczne zrzędzenie Zbigniewa Bujaka, zatytułowane Polacy, Ukraińcy, Amnezja. Autor wydaje się wyraźnie zirytowany, że pokolenie, które nie pamięta Solidarności, powołuje się na jej historię. Polemizuje z autorami trójgłosu Syci Polacy patrzą na Ukrainę, zarzucając im wiarę w rozumowe poznanie, któremu przeciwstawia, rzecz jasna, przeżycia: sam, jak twierdzi, przeżył „mordy na Przemyku i księżach”. W finale określa dyskusje młodych akademików zagrożeniem, bo młodzi akademicy – dowodzi Bujak – mogą „narozrabiać bardziej niż pijany zając w kapuście”. Równie kontrowersyjny jest tekst Trolle na informacyjnym froncie wojny krymskiej Andrzeja Szeptyckiego. Temat ważny, analiza wyczerpująca, ale autor zdaje się zupełnie ignorować prorosyjskie tendencje na zachodzie Europy, a wręcz w nie nie wierzyć. No bo jak to: oświecona Europa wspierałaby barbarzyńskie imperium? Wyjaśnia to pokrótce, dlaczego Szeptycki porywa się na karkołomne przypuszczenie, że niektóre artykuły w „Handelsblatt” czy „New York Timesie” mogą być „zamówione i opłacone rublami”.
Niestety w perspektywie całości tomiku autorom nie udaje się uniknąć błędów stale popełnianych przez polskie media w kontekście Ukrainy, błędów, które autorzy sami wypunktowują we wstępie oraz tytułowym tekście książki. Nie udaje się to szczególnie Łukaszowi Jasinie, może dlatego, że jego artykułów (poza tym aspektem bardzo dobrych) w tomiku jest najwięcej. Jak bowiem inaczej – niż falą emocji – wytłumaczyć przekonanie Jasiny o tym, że dla zwykłego obywatela epoka Putina była czasem „politycznych mordów, sfingowanych i niesfingowanych napadów terrorystycznych, wojen i tragedii”? To oczywiście wszystko prawda, ale – czy tego chcemy, czy nie chcemy – dla zwykłego obywatela epoka Putina to przede wszystkim – a już na pewno w porównaniu z epoką Jelcyna – stabilizacja, wzrost gospodarczy i powrót wiary w Rosję. Emocje nie opuszczają autora również wtedy, gdy analizuje postawę Angeli Merkel podczas rozmów z Putinem w Rio de Janeiro: uważa, że sukces Niemiec w mistrzostwach piłkarskich przesłonił kanclerce oczy, co skończyło się jej „moralną kompromitacją”. Na pochwałę zasługuje jednak fakt, że w tomie pojawiają się próby pozbawionego emocji, neutralnego wyjaśnienia znaczenia UPA dla rozwoju ukraińskiej narracji narodowej (raz u Jasiny, raz w wywiadzie z Janem Malickim, dyrektorem Studium Europy Wschodniej UW).
Ponadto w wielu tekstach można dopatrzyć się bagatelizacji ukraińskiego nacjonalizmu oraz zbytniego optymizmu w kwestii demokracji ukraińskiej, jak również wsparcia ze strony Polski. W jednym z artykułów Jasina wyprowadza z faktu zajęcia budynków obwodowych administracji we Lwowie i Tarnopolu istnienie dojrzałego społeczeństwa obywatelskiego, świadomego konieczności reformy samorządowej. A twierdzenie, że „Polskę z całą pewnością należy uznać za najlojalniejszego [i niedocenionego] sojusznika Ukrainy”, to już świadectwo hurraoptymizmu. Byłabym w stanie wymienić co najmniej trzy bardziej lojalne (a przede wszystkim aktywne w swojej lojalności) kraje, z czego dwa to sąsiedzi Polski.
I jeszcze garść uwag technicznych. O jednym z tekstów napisałam „prawdopodobnie dość pionierski”, ponieważ zasadniczym problemem Sytych Polaków... jest brak dat przy tekstach. Spora ich część – o czym było wyżej – to publicystyka, gatunek mocno zakorzeniony w czasie, w którym powstaje. Rozstrzał czasowy sięga kilkunastu miesięcy, niektóre pochodzą z początku Majdanu. Ciężko ocenić artykuł, jeśli nie wiemy, kiedy powstał i na podstawie jakich danych (i tak na przykład nie wiemy co myśleć, kiedy Jasina pisze o ogromnym autorytecie Julii Tymoszenko). Druga sprawa – drobna, ale w polskich mediach powszechna – to niekonsekwencja w transkrypcji ukraińskich nazwisk (często stosowana jest polska – np. Arsenij Jaceniuk – a czasem angielska – np. Viktoriia Zhuhan).
Syci Polacy patrzą na Ukrainę to lektura obowiązkowa dla osób zainteresowanych tematem ukraińskim (a takich osób jest w Polsce na szczęście coraz więcej), oczywiście pod warunkiem, że nie śledziły „Kultury liberalnej” na bieżąco. Tytułowy trójgłos jest z kolei obowiązkowy dla wszystkich. W reszcie natomiast osoby niezainteresowane mogą się tylko pogubić.
Kaja Puto