drukuj

„Jeden dzień od Szczecina”. Daleko a blisko - relacja Yaryny Onishechko

Kiedyś niemiecki Frankfurt i polskie Słubice rozdzielała granica. Dzisiaj oba miasta, kraje i kultury łączy most, który można pokonać pieszo w półgodziny. Zrobił to Bogdan Twardochleb, przygotowując cykl reportaży „Jeden dzień od Szczecina”, w którym opisał odrębny świat – polsko-niemieckie pogranicze.

Człowiek jest istotą leniwą, dlatego zamiast starać się pojąć świat w całości, dzieli go na części: na półkulę północną i południową, na Zachód i Wschód, na demokracje i dyktatury. W końcu na centra i pogranicza.

Te ostatnie zajmują w polskiej kulturze szczególne miejsce. Pogranicza interesowały m. in. wielu pisarzy, poetów i eseistów. Książki Czesława Miłosza, Stanisława Stempowskiego, Stanisława Vincenza, Brunona Schulza, Isaaca Bashevisa Singera, Jerzy Ficowskiego czy Tadeusza Konwickiego wykreowały wyjątkowy wizerunek polskiej prowincji. Ich autorzy uważali, że życie na kresach było znacznie ciekawsze, niż w centralnej części kraju. Ponadto dostrzegli, że akurat z pogranicza wywodzili się najwybitniejsze postacie w polskiej historii.  

Przykładem tego, jak było postrzegane pogranicze przez polską inteligencję, jest anegdota, którą w swojej książce „Linia powrotu. Zapiski z pogranicza” opisuje Krzysztof Czyżewski. Czyżewski opowiada, że Witold Gombrowicz śmiertelne się obrażał na Czesława Miłosza, który wypominał mu, że pochodzi z centralnej Polski. Zamiast przyjąć ten fakt, Gombrowicz udowadniał, że ma korzenie na terytoriach, będących kiedyś częścią Litwy.

Pomieszane życiorysy

Przygraniczne terytoria jeszcze od czasów najdawniejszych były w czyimś interesie. Z upływem czasu zmieniali się właściciele miejscowości, a z nimi nazwy miast, dominujące kultury i religie oraz granice państw.

Jednak największe zmiany na terenach przygranicznych historia wprowadzała w losy zwykłych ludzi. Mieszkaniec pogranicza za życie mógł kilkakrotnie zmienić swoje obywatelstwo, nie poruszając się poza granice własnej wioski. Oni i ich potomkowie to „ludzie o pomieszanych życiorysach”, jak pisze o nich Bogdan Twardochleb.

Pogranicza to tereny często przebudowywane, remontowane, zmieniane za względu na niszczące je kataklizmy, epidemie, wojny. Miejsca, gdzie można było zacząć życie od nowa.

Tik tak, tik tak

Jest to miejsce, gdzie spotykają się i ustalają swoje granice: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jednym ze świadków tych rozmów jest zegar na wieży w kościele katolickim św. Bonifacego w Bergen, który opisuje Bogdan Twardochleb w reportażu „Gdzie godzina trwa ponad godzinę”. Kościół zbudowany został na początku XX wieku. Zegar na jego wieży pozornie jest zwyczajny, jednak co godzinę dodaje jedną minutę. „Mówią, że to pomyłka konserwatora, który nieopatrznie dołożył minutę, lecz czy im wierzyć? Może czas w Bergen płynie po swojemu, może jest tu go więcej?” – zastanawia się autor reportażu.

Całkiem poważnie możemy odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Częściej mierzymy czas nie zegarkami, lecz odczuciami. Im dalej jest od centrów, tym wolniej płynie. Nie jest tak wyraźna pogoń za władzą, pieniędzmi, prestiżem i luksusem. Ambicje stamtąd emigrują. Zostaje spokój i cisza.  

Budowanie czy spalanie mostów?

Współczesny świat jest światem unii, porozumień, sojuszy i negocjacji. Jednak tak było nie zawsze i jest nie wszędzie.

Doświadczyło to dwumiasto nad Odrą, czyli Frankfurt i Słubice, opisane w reportażu „Ich dom w dwumieście nad Odrą”. „Po pierwszej wojnie światowej Frankfurt stał się głównym miastem granicznym na wschodzie Niemiec. Jego nadburmistrz mówił: „Jako nasz święty obowiązek traktujemy stworzenie wału przeciwko napierającej Słowiańszczyźnie”. Gdy w 1945 r. Polska objęła wschodnie Nadodrze, w tym dzisiejsze Słubice, podkreślano, że wzdłuż Odry powstanie „wał ludnościowy”, chroniący ją przed naporem germańskim” – pisze Bogdan Twardochleb. Dzisiaj most, który łączy polską i niemiecką strony, można pokonać pieszo w pół godziny. Nie zauważając granicy.

Yaryna Onishechko