Tak jakby nie było Zagłady - relacja Darka Dłużnia
Plac Grzybowski w Warszawie na kilka dni odzyskał swój dawny blask. Powróciły na nią sklepiki, kawiarnie i lokale, znowu zaczęły rozbrzmiewać rozmowy i klezmerska muzyka. Przez chwilę można by pomyśleć, że Warszawę znowu zamieszkuje liczna żydowska społeczność.
To złudzenie. Niestety. Mimo najszczerszych chęci, nie da się ukryć, że na ul. Próżnej jest tylko jedna kamienica, która przetrwała wojnę w niezmienionym stanie. Nic nie ukryje faktu, że warszawska żydowska gmina wyznaniowa ma kilkuset członków.
Przywrócona różnorodność
Przez cały tydzień festiwalu obserwowałem tę różnorodność, widziałem ile ciekawego ma do zaoferowania kultura żydowska i ciągle myślałem, że tego świata już nie ma..
Nie dało się uniknąć takich myśli po koncercie w Teatrze Żydowskim, na który wybrałem się w piątek, 29 sierpnia. Projekt „Wytwórnia Semer. Reaktywacja. Berlin 1932-38” jest kontynuacją i twórczym rozwinięciem działalności berlińskiej wytwórni muzycznej funkcjonującej w latach narastającego hitlerowskiego terroru. Mimo przeciwności, wytwórnia stała się miejscem gdzie mówiono i śpiewano o żydowskiej historii, tożsamości, religii, o codziennym życiu, a także po prostu nagrywano muzykę rozrywkową, i to mimo antysemickich okrzyków za oknami.
Na niemal osiemdziesiąt lat wytwórnia i muzyka w niej tworzona zniknęły ze świadomości berlińczyków Do czasu gdy w 2012, pod kierownictwem muzycznym Alana Berna, powstał projekt „Semer Lebel Reloaded” i przywrócił zapomnianą muzykę nowym pokoleniom.
Po otrzymaniu zaproszenia, trochę się obawiałem, ze zaprezentowana muzyka będzie dla mnie zbyt poważna, nie będzie pasować do tej, która dziś jest wszechobecna i dominuje. Nie mogłem się bardziej mylić. Przecież to z żydowskiej muzyki klezmerskiej wywodzi się współczesny jazz, a ona sama łączy w sobie elementy wielu kultur. Czy to była rzewna ballada, czy folkowa przyśpiewka – bawiłem się równie dobrze.
Tak dobrze, że następnego dnia – w sobotę – poszedłem na ten sam koncert jeszcze raz! Kiedy tylko w moje ręce wpadnie płyta tego projektu – kupię ją w ciemno.
Koncert w Warszawie miał jednak jeszcze jedną zaletę – nie do podrobienia w żaden inny sposób. Ekipa organizująca ten koncert przygotowała świetne napisy z tekstami piosenek w języku polskim, niemieckim i angielskim, wyświetlające się za plecami muzyków. Dzięki temu mogłem głębiej i bardziej świadomie uczestniczyć w tym wydarzeniu artystycznym.
Festiwal „Warszawa Singera” zbiegł się w czasie z eskalacją konfliktu na Ukrainie. Będąc w sali koncertowej nie mogłem pozbyć się myśli, że czasy się zmieniają, a ludzie nigdy. Jeszcze nie uporaliśmy się z demonami poprzedniej, a w Europie wybucha kolejna wojna. W Warszawie i Berlinie ktoś próbuje ratować pamięć o kulturze skazanej na zagładę, a w nie tak odległych ukraińskich miastach inne wytwórnie, pracownie artystyczne i domy kultury płoną i znikają.
Synagoga i koszerna kuchnia
Muzyka to nie jedyny aspekt Festiwalu Singera w Warszawie. W niedzielę postanowiłem odwiedzić synagogę im. Małżeństwa Nożyków w Warszawie – jedyną jaka w Warszawie przetrwała wojnę. Hitlerowcy przerobili ją na stajnię i nie zdążyli wysadzić przed nadejściem frontu.
Dzięki ponad godzinnej prelekcji rabina, goście odwiedzający synagogę poznali lepiej judaizm i jego wyznawców.
Żaden festiwal nie może obejść się bez dobrego jedzenia. Z kramów i okazjonalnie otwartych lokali kusiły przysmaki takie jak karp po żydowsku czy „żydowski kawior. Jeśli ktoś czuł się na siłach, mógł samodzielnie ugotować coś pod czujnym okiem instruktorów skrupulatnie pilnujących zasad koszerności i wyjaśniających je każdemu chętnemu.
„Warszawa Singera” na stałe wpisała się w krajobraz kulturalny stolicy. Jako świeżo upieczony słoik już teraz mogę powiedzieć, że na pewno będę w nim uczestniczył za rok. Tym bardziej, że mieszkam i pracuję niedaleko ulicy Próżnejj i placu Grzybowskiego. Poza czasem festiwalowym ten kawałek miasta nie ma już tego charakteru.
Darek Dłużeń