I zbaw nas ode złego - relacja Martyny Słowik ze zjazdu Młodej Redakcji FWPN
Sprawozdanie – zło. Zło
konieczne. Zło wyklepane, oklepane, odklepane.
Grube, krwistoczerwone oprawki okularów.
- Po co zasłania taką ładną twarz? – pomyślałam. – Na pewno indywidualistka – zgadywałam. – A może dziennikarska hipsterka?
Powiedziała, że nazywa się Magda Kicińska. Obiło mi się o uszy to nazwisko.
- Poprowadzę dla was zajęcia z relacjonowania wydarzeń – oświadczyła. – Zajmiemy się dwoma gatunkami: relacją i sprawozdaniem – dodała.
O nie! Relacja, sprawozdanie – zło. Zło konieczne. Zło wyklepane, oklepane, odklepane. Nudne jak flaki z olejem.
„Wczoraj o godzinie takiej i owakiej odbyła się konferencja poświęcona zagadnieniu temu i owemu. Wzięli w niej udział przedstawiciele instytucji tej i owej. Rozmowa traktowała o tym i owym” – z takimi suchymi, bez polotu sformułowaniami kojarzyły mi się sprawozdania i relacje. Nie, żebym nie potrafiła pisać. Nie, żebym nigdy nie napisała jakiegoś lepszego sprawozdania. Przecież mój pierwszy, mały sukces dziennikarski, to była relacja z zamkniętego koncertu grupy Perfect. I co z tego, skoro później wiele razy byłam zmuszona do czytania, pisania albo wysłuchiwania bezpłciowych relacji, dobrych tylko na bezsenność. Wyłączałam się po dwóch pierwszych zdaniach. Drażnił mnie banał. Całe życie chcę przed nim uciec. I przed nudą. Nudnym banałem. Jego boję się najbardziej, choć chyba każdy czasami wdepnie w to… błoto. Przypadkowo, niechcący, przez nieuwagę. Wtedy znajduje kawałek trawy i pospiesznie wyciera zabrudzonego buta, żeby tylko nikt nie zauważył. I, nie daj Boże!, nie poczuł. Sprawozdanie wydawało mi się gatunkiem, w którym z premedytacją tapla się w błocie. A ja zawsze byłam czyściochem.
Siedzę wśród siedmiu głów. Każda oczekuje pewnie czegoś innego od tych zajęć. Kilka ma może nadzieję na garść złotych rad, albo przynajmniej użytecznych wskazówek, jak nie wpakować się w korek. Wyjechać na autostradę kreatywności i polotu, albo przynajmniej znaleźć płynny objazd. Suchą drogę do dobrego sprawozdania, po przeczytaniu którego nikt nie stwierdzi: „Aleś umoczył!”. A może poczekać na pociąg? Złapać pociąg relacji… pociąg do relacji.
- Po pierwsze: precz z aptekarskimi sprawozdaniami – kategorycznie stwierdziła Magda.
No tak, nie ma nudniejszej lektury niż „przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża twojemu życiu lub zdrowiu”.
- Po drugie: wrażliwość na szczegół – doradziła.
Tutaj pojawiły się schody. Uświadomiłam sobie, jak bardzo niedowidzę. I nie mam na myśli mojej krótkowzroczności, która nie może obejść się bez soczewek kontaktowych. Niedowidzę nawet w soczewkach. Bo zatapiam się w swoich myślach. Nieuważnie obserwuję. Bo niby obserwuję, a za chwilę się wyłączam. Bo media, politycy, rzecznicy prasowi wtłaczają mi do głowy okrągłe sformułowania, które nic nie znaczą. A ja je później bezmyślnie powtarzam. Zapisuję. Przepisuję. Zamiast dopytać: a co to właściwie znaczy? Co masz pan na myśli? Co pan przez to rozumiesz?
- Po trzecie: nie wracajcie w koleiny i schematy, pomyślcie o czymś w inny sposób – zachęciła prowadząca.
Ale jak to? Że niby konferencja się nie odbyła? Że niby nie miała miejsca? Że niby nikt nie brał udziału? Że niby nie była interesująca? Że niby nie wniosła nic nowego do polskiej debaty publicznej? Że niby ideologia gender…
Moje rozmyślania przerwała kolejna wskazówka.
- Po czwarte: bawcie się formą! – przynagliła Magda Kicińska.
Ooo, piękna pani, do zabaw wszelakich to mnie długo namawiać nie trzeba:
Pewnego styczniowego dnia w Warszawie kilka głów główkowało, co by się ich dziennikarskie pstro nie imało. Relacjonować chcieli oryginalnie, nie kończąc przy tym marnie.
- Aha, imiesłowom mówimy stanowcze „nie”! – przypomniała sobie (i nam) Magda.
Pewnego styczniowego dnia w Warszawie kilka głów główkowało, co by się ich dziennikarskie pstro nie imało. Relacjonować chcieli oryginalnie i nie skończyć przy tym marnie. Pozbywam się imiesłowowej maniery kretyńskiej, aby dogodzić Kicińskiej!!! Nerwy mam na nią jak dwa kraje, ale – chętnie przyznaję – dużo mi to daje.
Jak zakończyć ten częstochowski poemat? Może prośbą…
Zacznijmy nowy temat!
Martyna Słowik