drukuj

Film o Basi - relacja Agnieszki Kaniewskiej

Film „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały” został zgłoszony w plebiscycie Polskie Nagrody Filmowe Orły (w ramach Nagród Polskiej Akademii Filmowej). Opowieść Irka Dobrowolskiego o 5 sierpnia 1944 roku, przełomowym dniu, który zaważył na przebiegu Powstania warszawskiego, oglądałam z bardzo mieszanymi uczuciami.

Po pierwsze dlatego, że jestem warszawianką i historię Powstania poznawałam nie tylko wędrując po moim mieście, i ucząc się o nim w szkole, ale także słuchając wspomnień bliskich. Dzisiaj są już to starsze osoby, które brały w Powstaniu udział lub żyjąc na Pradze po prawej stronie Wisły, starały się pomagać powstańcom. A po drugie: dotychczas oglądałam prawie wyłącznie dokumentalne, znakomite filmy o Powstaniu Warszawskim, ten miał być drugą, po „Pianiście” Polańskiego, fabularną produkcją o Polsce Walczącej.  Trudno mi więc uciec od porównania obu filmów.

Niestety, po obejrzeniu kinowego debiutu 50-letniego reżysera filmów dokumentalnych, nie będę miała najlepszych wspomnień. A przecież film, sądząc po oprawie muzycznej, konwencji przeplatania czarno-białych i kolorowych kadrów, jest kierowany przede wszystkim do dwudziestolatków i młodszych osób. Dodatkowo atrakcyjny dla młodego odbiorcy ma być udział dwóch znanych raperów Macieja "Bilona" Bilka i Roberta "Wilku" Darkowskiego malujących na warszawskich murach graffiti z symbolem Polski Walczącej. Jako przedstawicielka „pokolenia 89” poczułam się zawiedziona „Sierpniowym niebem” z kilku powodów. 5 sierpnia 1944 to data początku rzezi Woli. Zdaniem wielu historyków, właśnie piąty dzień Powstania zadecydował o losach bohaterskiego miasta i jego mieszkańców. I dlatego zapewne reżyser Irek Dobrowolski, którego ojciec i wuj (autor słów przepięknej powstańczej piosenki „Warszawskie dzieci”) walczyli w Powstaniu, postanowił przez pryzmat tego jednego, dramatycznego dnia przekazać widzom etos 63 dni powstańczej chwały. Moim zdaniem,  nie do końca mu się to udało. Z jednej strony oglądamy przejmujący obraz niszczonej przez okupanta Warszawy: czarno-białe kadry archiwalnych ujęć przeplatają się  ze stylizowanymi na dokumentalne współczesnymi zdjęciami (realizowanymi na Pradze i w Łodzi). I one, muszę przyznać, robią wrażenie, znać tu rękę reżysera- dokumentalisty, wielokrotnie nagradzanego właśnie za ten gatunek. Podobnie jak zaproszenie do epizodycznego udziału w filmie kilkorga uczestników Powstania Warszawskiego, stanowiących przejmujący łącznik między tamtą powstańczą Warszawą sprzed siedemdziesięciu lat, a dzisiejszą. 

Z drugiej jednak strony mamy obraz kolorowej stolicy w budowie uzupełniony problemami inwestorów i wykonawców, którzy w samym centrum miejsca wydarzeń z sierpnia 1944 roku lokują biznesowe City. I napotykają ślady z przeszłości. Odkopują grób młodziutkiej Basi Rudzkiej, uczestniczki wydarzeń z 5 sierpnia, której powstańcze dzieje śledzimy w głównej osi  fabuły. I tak, powstańcza historia Warszawy ma się przeplatać ze współczesną rzeczywistością stolicy w dobie kapitalizmu. W efekcie jednak  widz otrzymuje nie do końca zrozumiałą mieszankę epizodów z przeszłości i teraźniejszości stolicy. I jeśli o Powstaniu Warszawskim wie niewiele to z „Sierpniowego nieba” więcej również się nie dowie.

Dla mnie był to film epizodów. Niektórych niezwykle przejmujących i symbolicznych, jak scena wyjścia profesora żydowskiego pochodzenia z wielodniowego ukrycia „za ścianą” piwnicy, w której schronili się główni bohaterowie – w tej roli, jak się okazało, ostatniej przed śmiercią, znakomity Krzysztof Kolberger. Podobnie jak epizod z młodym Niemcem, intelektualistą z Waffen SS recytującym poezje wspólnie z profesorem, a w chwilę potem z obłędem w oczach odmawiającym wykonania rozkazu zamordowania mieszkańców owej piwnicy. Jednak kilka dobrych obrazów nie przesłoni, w mojej ocenie, niedociągnięć tego filmu. Nie zachwyciły sztuczne dialogi bohaterów nie pasujące do dramatyzmu sytuacji, ani  w większości – gra aktorów, z wyjątkiem znakomitych epizodów Krzysztofa Kolberga i Jerzego Nowaka. Dziękuję jednak Irkowi Dobrowolskiemu za to, że po latach filmowej ciszy o Powstaniu Warszawskim, zrobił ten film. Być może tak, jak najlepiej potrafił.

Agnieszka Kaniewska