drukuj

Na wojnie wszyscy są mężczyznami - relacja Oli Olejnik

Chłopcy dostają w prezencie samochodziki i pistolety. Bawią się w wojnę. Dziewczynki, lalki i misie. Bawią się w dom. Kiedy przychodzi wojna, dziewczynki dostają broń. Chłopcy też, ale to oczywiste, doceniane i upamiętniane. O dziewczynkach się milczy.

Z pamięcią i interpretacją przeszłości jest tak, że każdy naród ma swoją własną. Podkreśla w niej swoje cierpienie, bohaterstwo albo tłumaczy wyrządzone zło.  Szczególnie newralgiczny w tym kontekście jest okres II wojny światowej. Tak jakbyśmy czasem próbowali zapomnieć, że każdy naród ma krew na dłoniach, . Także kobiety.  I również one stają się ofiarami tego złego czasu. Mimo że w zbiorowej świadomości utarło się, że wojna to męska rzeczy.  Ten stereotyp odbiera kobietom prawo do ich pamięci i szacunek wobec ich historii i cierpienia.

Zaakcentowaniem nowego spojrzenia na konflikty zbrojne jest sztuka Dispalced Women. Pokazuje ona inną wojnę, wojnę z perspektywy kobiety. Przedstawienie powstało na podstawie tekstów „Anonyma. Kobieta w Berlinie", „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swetłany Aleksijewicz i „Berlin. Wspomnienia Polaków z robót przymusowych w stolicy III Rzeszy w latach 1939-1945". Aktorki: Svetlana Anikej, Monika Dawidziuk Anna Poetter, mówią w języku polskim, niemieckim i rosyjskim, co dodaje autentyczności. Tłumaczenie jest wyświetlane na płótnie za ich plecami. Ciężko jest odczytać wszystkie kwestie, po 1,5 h przedstawienia oczy są bardzo zmęczone.

To jedyny minus przedstawienia. 

Sama gra jest tak przekonująca, emocjonalna i przejmująca, że trudno nie uwierzyć postaciom na scenie. Kim są? To Polka wywieziona z Łodzi do Berlina na roboty przymusowe. Niemka, która przeżyła wojnę w stolicy III rzeczy i pierwsze miesiące jej okupacji. Białorusinka, która służy w Armii Czerwonej. Każda z nich opowiada swoją historię. Jedną z tych, które przygniatają odbiorcę, budzą współczucie i niedowierzanie, że jak to, to naprawdę się działo? Trudno odciąć się od tego, co widzimy. Na scenie bohaterka przeistacza się z dziewczyny w żołnierza, w radosnym okrzyku i euforii. Bo idzie walczyć dla ojczyzny. Poświęcenie, którego nikt nie doceni i które trzeba będzie ukrywać przed światem. Nikt bowiem nie zechce takiej żony z frontu. A nawet jeśli jakiś mężczyzna doceni i pokocha, to naród pominie w oddawaniu zaszczytów. Partnerzy, którzy wrócą z wojny nie będą też w stanie czy chęci udźwignąć kolejnego ciężaru: świadomości, że wróg gwałcił jego kobietę. Przecież to oni, mężczyźni, byli na froncie, a one spokojne czekała w domu, to oni są zarazem bohaterami i ofiarami.  

Displaced Women  zagrano w Berlinie, Poznaniu i Łodzi. W Polsce zaledwie trzy razy, na przełomie maja i czerwca. Szkoda. Ta sztuka dobitnie pokazuje ważny fakt: wojna to także rzecz kobiet. Ona też tam są, zarówno w roli ofiar, jak i oprawców. I co istotne, oprawca też bywa ofiarą, a ofiara oprawcą. Niezależnie od narodowości.

Relacjonowała Ola Olejnik