drukuj

Eksperyment na żywej tkance - z Izą Tarasewicz rozmawiała Julia Wysocka

O sztuce, obrzydzeniu i ludzkiej fizjologii opowiada Iza Tarasewicz, laureatka konkursu FWPN na roczny pobyt w Kunstlerhaus Bethanien w Berlinie.

Julia Wysocka: Twoja pierwsza zagraniczna rezydencja?

Iza Tarasewicz: Gruzja. Pojechałam tam początkowo na dwa-trzy miesiące, a zostałam prawie pięć. Zrobiłam wystawę. Bycie na miejscu, z ludźmi, borykanie się z problemem językowym to był strasznie duży kłopot. Nie znałam gruzińskiego.

Pojechałaś z własnej inicjatywy?

Wszystko zaczęło się od moich warsztatów w Białymstoku z dziećmi czeczeńskich i gruzińskich uchodźców. Przez rok prowadziłam cykl zajęć artystycznych. To była bardzo ciężka praca, ale zarazem niezwykle interesująca. Zainspirowała mnie do podróży w tamten rejon Europy. Wybrałam Gruzję i w gruncie rzeczy sama zorganizowałam sobie tę rezydencję. Ambasada Polska w Tbilisi, Instytut Adama Mickiewicza oraz pożyczone od przyjaciół pieniądze pomogły mi ją sfinansować. Muszę przyznać, że była to niesamowita przygoda. Pobyt w Gruzji pomógł mi zrozumieć, że stacjonowanie w jednym kraju to zdecydowanie za mało.

Jak zagraniczna publiczność odbiera twoją sztukę?

Staram się posługiwać pewnymi uniwersaliami, więc gdzieś zawsze znajduję punkt styczny i jest on zazwyczaj trafny. Kiedyś na przykład zrobiłam cykl rysunków związanych z więźniami w Abu Dhabi. Jestem żywo zainteresowana tą tematyką, ale swoją sztukę sprowadzam do symbolu. Nie interesuje mnie konkretny konflikt, na przykład w Syrii. Oczywiście nie jestem wobec tego obojętna, ale nie angażuję się w to artystycznie. Poprzez swoją praktykę staram się pokazać uniwersalność pewnych problemów. Wszyscy jesteśmy tacy sami, choć różnimy się może trochę mentalnie, czy też kolorem skóry. Magią symbolizowania jest możliwość zrozumienia sztuki przez odbiorcę pod każdą szerokością geograficzną. Ludzie posługują się archetypami i to jest według mnie bardzo ciekawe.

Jury konkursu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej napisało w uzasadnieniu do Twojej wygranej we wrześniu 2012 roku, że docenia nową interdyscyplinarność w Twojej sztuce i konsekwencję w rozwoju. Jak to rozumiesz?

„Nowe” w stosunku do tego, co się ogólnie dzieje w sztuce.? Uważam, że nic nowego nie odkrywam. Moją fascynacją było i jest łączenie różnych punktów odniesień, czy naukowych czy paranaukowych. Mam świadomość, że tematy które podejmuje, czy to w jaki sposób poruszam się w sztuce, jest rodzajem podejścia bardziej biologicznego i eksperymentalnego, niż ostatecznego i traktowanego serio. Pozwalam sobie zawsze na pozostawienie marginesu błędu. Pomyłka jest wpisana w moją sztukę. Oczywiście serdecznie dziękuję za uzasadnienie werdyktu oraz przyznane stypenium. To wyróżnienie bardzo wiele znaczy dla mnie. Pozwoli mi rozwinąć skrzydła.

Próbujesz przekształcać brzydotę w obiekty estetyczne i nadajesz im pewien rodzaj piękna. Na myśl przychodzi mi chociażby duża postać kobieca Dirty Bomb wykonana ze smalcu, przy okazji wystawy Głowizna. Błędem nazywałabyś też to co obrzydliwe, wstrętne?

Nie próbuję przekonać, że to co jest brzydkie jest tak naprawdę ładne. Nie o to chodzi. Nie chciałabym , aby w ten sposób określano moją praktykę. Ja próbuję przełamać strach przed tym, co jest przeważnie zamiatane pod dywan. Seria moich początkowych prac z tkanką organiczną bardzo mocno to obrazowała.  Lubię przetwarzać materię, która jest w nieskończonym ruchu. Mam świadomość, że moje materiały mogą ulec rozłożeniu. Tak jak wszystko ulega rozkładowi. Nawet pamięć się rozkłada. Ludzkie relacje się rozkładają. Dlaczego więc materia ma się nie rozkładać? Oczywiście stosuję różne technologie, by zahamować proces rozkładu moich prac. Ale gra z materiałem polega na balansowaniu roli mojej kontroli oraz naturalnych sił fizycznych.

Używasz jako materiałów między innymi tłuszczu zwierzęcego i skóry.

Używałam. Aktualnie interesuje mnie inna sfera sztuki, którą planuję rozwinąć najpierw podczas mojego pobytu w Brazylii, a następnie w Berlinie. Jako formę wyrazu chciałabym zacząć wykorzystywać dźwięk i performance i tam przesunąć punkt ciężkości. Zrobić coś żywego, bardziej aktywnego. Tak, żeby odbiorca mógł podejść bliżej eksponatu, dotknąć go. Abym ja wyszła ze statyczności. Zauważyłam, że ludzie oglądają moje prace, akceptują je i dopiero kiedy dowiadują się z jakiego materiału są zrobione następuje odrzucenie. Wiedza, z czego zostały zrobione, powoduje u nich obrzydzenie. Obrzydzenie, które produkuje nasz mózg. To jest taka gra z ludzkimi atawizmami i strachami.

Skąd u ciebie zainteresowanie fizjologią?

Zawsze chciałam studiować medycynę, przez moment byłam nawet studentką fizjoterapii. Jednak losy potoczyły się inaczej. Jeszcze kilka lat temu, tuż po studiach na ASP, pomyślałam że może jednak spróbuje z Akademią Medyczną.

Fascynuje Cię organizm człowieka?

Wszystko mnie fascynuje. To jest raczej taka dziecięca ciekawość, która ciągle jest u mnie żywa. 

Jak wygląda w twoim przypadku proces twórczy?

Zaczynam od notatek, zapisuję właściwie wszystko co przyjdzie mi na myśl. Dużo też rysuję, a dopiero potem stopniowo oczyszczam projekty. Czasami podchodzę do tego bardzo technicznie. Mam bardzo interesujący temat i zastanawiam się, w jaki sposób to przekazać, żeby było komunikatywne.

Jakie możliwości będziesz miała w Berlinie, których nie miałabyś w Polsce?

Przede wszystkim publiczność. To miejsce bardzo ciekawe ze względu na to, że przewijają się przez nie ludzie z całego świata. Mnie ta różnorodność bardzo interesuje. W Berlinie żyją ludzie z każdego zakątku świata, więc trudno powiedzieć, że coś jest typowo niemieckie. Wszystko się przeplata. To jest zresztą charakterystyczne dla naszych czasów. Nie chciałabym też być w nieskończoność nazywana tylko polską artystką, bo w dzisiejszych czasach jest to trochę krzywdzące. Oczywiście w Polsce mam korzenie, które ciągle pielęgnuję. Ale nie chcę być zamykana w obrębie jednej rzeczywistości.

Dlaczego?

Zaczyna wtedy brakować impulsu ryzyka, który jest podstawą w akcie twórczym. Myślę, że bez ryzyka nie powstanie nic innowacyjnego. Dlatego denerwuję się, kiedy wciąż słyszę, że analizuję jedynie cierpienie i ból. Wiem, że to za mną chodzi. Analizuję raczej filozoficzne podejście do życia.

Jesteś członkinią grupy artystycznej Penerstwo.  Prace Penerów odnoszą rzeczywistość do własnych doświadczeń. Jak twoje doświadczenia wpływają na sztukę, którą tworzysz?

Ostatnio, po wystawie w Lublinie, rozmawiałam ze znajomymi o tym, gdzie jest początek sztuki.  Moim zdaniem sztuka zaczyna się na poziomie emocji. Ja jednak ogołacam swoją twórczość z osobistych wątków, które są dla mnie nieistotne. Zadecydowałam, że nie będę eksponowała swojej prywatności. Chociaż finalnie ona i tak wychodzi, ale na szczęście nie nachalnie i zupełnie subtelnie.

Przy okazji jednej z wystaw Żywicielka zaczęto mówić o feministycznych wątkach w Twojej sztuce.

Nie zgadzam się z tym. Zdarzały się nawet sytuacje, w których kilka osób było przekonanych, że prace które widzą są autorstwa mężczyzny. Zabawny paradoks. Jestem kobietą, mam swoją kobiecą wrażliwość, ale nie płynę z falą feministyczną. Boję się etykietek. One są pewnie potrzebne odbiorcom, ale mnie denerwują. Stwierdzenia, że feminizuję, czy że jestem tylko Penerem jest zdecydowanie za wąskie. Takie określenia są bardzo krzywdzące.

Tytuły wystaw: Matecznik, Żywicielka... Może jednak fizjologia kobiety Cię fascynuje?

Fascynuje mnie fizjologia materii, a nie tylko kobiety. Generalizowanie mnie nie interesuje. Mam nieustanną ochotę na zaskakiwanie samej siebie i poszukiwanie. Na przykład takim zaskoczeniem będzie to, że  powróciłam do performance'u, którym swego czasu już się zajmowałam. Pracuję nad nowym projektem. Jego owocem będzie płyta winylowa. Zaprosiłam do współpracy grupę śpiewu tradycyjnego z Podlasia , sopranistkę Małgorzatę Trojanowską oraz Roberta Piernikowskiego z Napszykłat . W tym projekcie wykorzystałam to, co napisałam w dziennikach z Gruzji. Ta płyta powstała na bazie notatek stamtąd.

To dobrze, że nie zamykasz się na jedną formę.

Płyta otworzyła mnie na różne formy. Dam ci posłuchać.

(Iza puszcza jedną z piosenek)

Miałam wątpliwości, bo po raz pierwszy pracowałam z formą audio, ale chyba się udało. Tytuł płyty to Oratory of Hubris, czyli Oratorium Pychy. Symbolizuje grę z upadkiem materii, ale też mitologią i bogiem, który jest podstawową postacią tworzącą świat. Ale też artysta jest taką postacią. Sopranistka śpiewa mógłbym być alfą i omegą. Rodzaj próżności za który się płaci wielką cenę. Cenę upadku i wykluczenia.

Bóg jest zatem obecny w twojej sztuce?

Słowo bóg traktuję jako symbol. Mnie bardziej zajmuje rodzaj mistyki, która emanuje ze wszystkiego, co nas otacza. Generalnie mam staromodne podejście do sztuki i procesu twórczego. Zależy mi na tym, by nie utracić poczucia, że to co robię jest dla ludzi.

Artysta bez odbiorcy nie istnieje?

Dzieło sztuki jest dopełnione poprzez kontakt z widzem. Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale takie jest moje podejście.

Artystom chyba zdarza się zapominać, że ktoś ogląda później ich sztukę.

No to jest właśnie to, o czym zapomniałam powiedzieć. Egoizm w sztuce jest bardzo ważny dla artysty. Bardzo długi czas się zastanawiałam się nad tym, czy jestem skrajną egoistką. Bo akt twórczy wychodzi z czegoś hermetycznego. Ale jego dopełnieniem jest kontakt z publicznością.

Ale trzeba jakoś zachować balans?

Artyści są lustrem dla społeczeństwa. Wydaje mi się, że w jakiś sposób są wyjątkowi, chociaż nie lubię tak mówić. Nieustannie podkreślam, że jestem zwyczajnym człowiekiem. Takim jak każdy z nas. Ale dostrzegam też olbrzymią rolę edukacyjną artystów w społeczeństwie. Dlatego myślę, że ważna jest walka o to, by sztuka miała własne miejsce.

Rozmawiała Julia Wysocka