„Stempel do wolności. Ucieczka z Niemiec do Niemiec” - spotkanie z Ambasadorem Rüdigerem Freiherrem von Fritschem relacjonuje Aleksandra Olejnik
Prowadzący: Czy dostał się pan do Federalnej Służby Wywiadowczej przez wzgląd na umiejętności fałszerskie?
Gość: Wywiad nie wiedział o tej akcji. Nie wiedzieli, bo nie zapytali: Czy podrobił pan kiedyś paszporty?
Na środku sali stał elegancki mężczyzna. Stylowe okulary, idealnie dopasowany garnitur, krawat pod kolor. Przed nim siedziało kilkadziesiąt zasłuchanych osób. Przemawiający trzymał w dłoni zielony paszport z lat 70. Taki sam, jakim legitymowali się obywatele RFN. Tłumaczył, jak podrobić dokument. Legalna lekcja fałszerstwa. Sytuacja tym bardziej niezwykła, że owym eleganckim mężczyzną był Rüdiger Freiherr von Fritsch, Ambasador Niemiec w Polsce.
8 marca dyplomata gościł w Atlasie Sztuki w Łodzi, gdzie promował swoją najnowszą książkę „Stempel do wolności. Ucieczka z Niemiec do Niemiec”, która właśnie ukazała się w Polsce. W Niemczech wyszła w 2009 roku, została przyjęta z entuzjazmem Pomaga młodym ludziom zrozumieć, jak wyglądała wschodnioniemiecka rzeczywistość.
W 1974 roku dwóch braci organizuje ucieczkę swojego kuzyna i jego kolegów z NRD do RFN. Ci pierwsi są obywatelami zachodnich Niemiec. Dwudziestoletni chłopcy postanawiają oszukać Stasi i liczne kontrole graniczne, „pokazać język” całemu Blokowi Wschodniemu. „Byliśmy naiwni i to nam pomagało. Ale pod koniec akcji moje nerwy były zszargane” – wspominał Rüdiger Freiherr von Fritsch, jeden z braci urządzających ucieczkę. „Do tego byliśmy amatorami i robiliśmy wiele błędów. Jednak wiedzieliśmy jedno: musimy pomóc. Pytanie nie brzmiało „czy?”, ale „jak?”. Od niego zaczyna się niezwykła, trzymająca w napięciu opowieść.
Autor czytał jej fragmenty publiczności, która zgromadziła się w Atlasie Sztuki. Jego polszczyzna dodawała uroku sytuacji. W „Stemplu…” dramatyczne momenty przeplatają się z humorystycznymi. Kiedy z ust czytającego padło słowo „Gó..no!”, sala zareagowała radością. Ambasador się uśmiechnął, a ja zobaczyłam w nim nie nobliwego polityka, ale sympatycznego dwudziestolatka, idealistę, dla którego przyzwoitość i pomoc krewnym, były priorytetem.
Nie
zepsuję przyjemności czytania „Stempla…”, zdradzając, że akcja zakończyła się
sukcesem. Splot wydarzeń, które do niego doprowadziły, jest wystarczającym
powodem, aby sięgnąć po lekturę. Do tego barwny, żywy język i niewymuszony
humor. To pozycja przewyższająca
najlepsze książki sensacyjne. Bo fabułę wymyśliło życie.