Bezpieczeństwo ponad granicami
1214 dni. Dokładnie tyle minęło od rosyjskiego zamachu na integralność terytorialną naszego wschodniego sąsiada. Oczekiwano drugiego Blitzkriegu, upadku Ukrainy w kilka dni lub tygodni; tymczasem ona broni się zaciekle i bez wytchnienia. Ukraińcy nie bronią tylko swojego państwa – walczą o pokój także w Polsce i w całej Europie. Kiedy od inwazji mijają już ponad trzy lata, musimy zadać sobie pytanie: czy faktycznie zapewniliśmy im odpowiednie wsparcie, czy może powinniśmy robić jeszcze więcej? I czy jesteśmy dziś bezpieczni?
Eksperci i ekspertki ds. bezpieczeństwa zebrani 4 i 5 czerwca 2025 roku na Forum Polsko-Niemieckim w Berlinie uczestniczyli w dwóch dyskusjach, podczas których poruszono temat współczesnych problemów europejskiej wspólnoty. Uwaga przedstawicieli z polskiego i niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych skupiła się na roli Sojuszu Transatlantyckiego w czasach kontrowersyjnej prezydentury Donalda Trumpa oraz Unii Europejskiej jako regionalnego suwerena. Z kolei badacze czołowych think tanków w Polsce i Niemczech analizowali podejście państw Starego Kontynentu do zakończenia rosyjsko-ukraińskiego konfliktu.
To, co wybrzmiało na konferencji, jest zupełnie jasne: Europa nie może być wasalem Stanów Zjednoczonych. Wiek XX się skończył, a wraz z nim wyraźna dominacja USA na arenie międzynarodowej; w dobie konfliktu, jaki rozgrywa się za naszymi drzwiami, nie powinno być miejsca na rozdawanie kart przez prezydenta, który nie do końca gra nimi dla Ukrainy. Wraz z ponownym objęciem urzędu prezydenta przez Donalda Trumpa doszło do znacznego overstretch amerykańskiej polityki bezpieczeństwa, czyli nadmiernego jej rozciągnięcia na inne państwa i kontynenty. To podejście nie uwzględnia jednak rosnącego znaczenia Unii Europejskiej jako jednego ze światowych liderów. Mając na uwadze położenie geopolityczne Unii, z którym wiąże się zaangażowanie w wojnę na Ukrainie, należy wrócić do głównego pytania: czy aby na pewno dotychczasowa pomoc dla naszego wschodniego sąsiada jest wystarczająca, oraz czy możemy w ogóle oczekiwać większego respektu ze strony amerykańskiej, jeśli tak chylimy czoło przed putinowskim reżimem?
USA na obronność wydaje 3,5 proc. swojego PKB, UE – prawie dwa razy mniej. Wiemy, czego oczekują od nas Amerykanie, aby najważniejszy sojusz obronny miał szansę spełniać swoje zadanie: mamy zwiększyć wydatki na obronność. Takiego zdania byli również paneliści, którzy zgodzili się, że bez tego nie będziemy w stanie dyktować warunków pokojowych korzystnych dla Kijowa. Można powiedzieć, że przemawiali niemal głosem Trumpa, rzucając ostre stwierdzenia, że trzeba wziąć kolektywną odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo i podejmować kroki mające służyć zabezpieczeniu europejskiej racji stanu. Oznacza to powiększenie budżetu na cele obronne, budowanie infrastruktury wojskowej, poszerzanie arsenału broni konwencjonalnej oraz rozwijanie strategii odstraszania. Tylko w ten sposób Europa odzyska głos w rozmowach pokojowych, które na ten moment przybierają formę negocjacji o maksymalne ustępstwa na rzecz Rosji kosztem Ukrainy. Równocześnie zwrócono jednak uwagę na to, że taki ruch wcale nie oznaczałby rozłamu ze Stanami Zjednoczonymi, wręcz przeciwnie, one oczekują od nas podjęcia radykalnych i zdecydowanych kroków, bo posiadanie silnego sojusznika na kontynencie europejskim leży bardzo głęboko w amerykańskim interesie.
Należy tu podkreślić różne spojrzenia Polski i Niemiec na rolę NATO i Unii Europejskiej w dzisiejszych czasach. Dominik Mutter, dyrektor polityczny w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, zdecydowanie większą sprawczość przypisywał Sojuszowi Transatlantyckiemu, którego największą zaletą jest (nie)sławny artykuł piąty o kolektywnej obronie w razie wybuchu konfliktu zbrojnego, a także potencjał nuklearny USA, Wielkiej Brytanii i Francji (która jako jedyna z tej triady jest obecnie członkiem Unii Europejskiej) w budowaniu efektywnej strategii odstraszania. Wydaje się więc, że to one mają stać na czele organizacji. Jego zdaniem UE może pełnić rolę co najwyżej komplementarną do działań Sojuszu, wykorzystując swoją soft power do zachęcania państw członkowskich, aby przeznaczały więcej środków finansowych na obronę w razie zagrożenia.
Z kolei z perspektywy Adama Bugajskiego, dyrektora Departamentu Polityki Bezpieczeństwa w Ministerstwie Spraw Zagranicznych RP, wygląda to nieco inaczej: choć to wciąż NATO ma odpowiadać za obronę i odstraszanie nuklearne, powinno nastąpić przesunięcie proporcji zgodnie ze zmianą układu sił na scenie światowej polityki. Amerykanie nie grają już pierwszych skrzypiec odkąd powstała Unia Europejska, która jak żadna inna organizacja na świecie weszła w tak głęboki stopień integracji polityczno-ekonomiczno-instytucjonalnej. Dodatkowo Bugajski zaznaczył, że w zakresie obronności rola UE wcale nie maleje, jak powszechnie może się wydawać, wręcz przeciwnie – wskazywał na inicjatywy, które powstały po to, aby tą część polityki zwiększać i ulepszać, np. pożyczki liczone w miliardach euro na cele defensywne. Z tego powodu powinno dojść do „europeizacji” Sojuszu Transatlantyckiego, w wyniku której zarówno Polska jak i Niemcy zyskałyby na znaczeniu.
Na koniec wszyscy zgodzili się co do jednego: współpraca Berlina i Warszawy to czołowy przykład dobrze funkcjonującej przyjaźni, którą należy pielęgnować, a nie zaniedbywać. Wskazano na bardzo istotny i oczywisty fakt, czyli położenie geopolityczne tych dwóch państw – po Ukrainie to właśnie one mogą znaleźć się w strefie zagrożenia ze strony Kremla, dlatego bliska kooperacja jest kluczowa, aby zapewnić bezpieczeństwo Europy. Polska ocenia pozytywnie decyzje Niemiec o powiększeniu Bundeswehry oraz działaniach Niemiec poza swoimi granicami, natomiast nasi zachodni sąsiedzi doceniają zaangażowanie Polaków w sprawy europejskie, w pomoc Ukrainie i w ochronę wschodniej granicy Wspólnoty Europejskiej przed Putinem i Łukaszenką.
Druga dyskusja oscylowała dookoła kwestii polityki europejskiej wobec Ukrainy i Rosji w dobie konfliktu zbrojnego. Jak kraje UE powinny postępować, aby doprowadzić do jego końca? Jaką strategię należy przyjąć w czasach, kiedy na wojnie wykorzystuje się nie tylko konwencjonalne metody, ale także wprowadzane zostają nowoczesne technologie? Jak powinniśmy reagować na działania hybrydowe, które atakują państwa „od środka” za pomocą dezinformacji i czynników maskujących (jak wysyłanie strumieni migracyjnych w celu destabilizacji regionu), oraz jak im przeciwdziałać?
Zacząć należy przede wszystkim od faktu, że Ukraina kupuje nam czas. Nam, czyli Europejczykom, którzy także znajdują się na rosyjskim celowniku. Musimy działać szybko i radykalnie, ponieważ Ukraina nie będzie bronić się w nieskończoność – w przeciwnym wypadku zagrożone są kolejne państwa, które Kreml uznaje za swoje naturalne strefy wpływów, takie jak Armenia, Gruzja czy Mołdawia. Wilfred Jilge, członek Niemieckiej Rady Polityki Zagranicznej, zauważył niepokojącą tendencję, która w braku zdecydowanej reakcji będzie jedynie przybierać na sile, a mianowicie to, że tereny okupowane (Krym, Donbas) nawet nie są przedmiotem rozmów pokojowych, co stanowi poważne zakwestionowanie pozycji Europy. Zdaniem Jilge, Donald Trump, który poważnie kwestionuje zasadność art. 5 NATO, pełni funkcję adwokata diabła, więc czym prędzej należy zrezygnować z jego usług i wziąć sprawy we własne ręce.
Rosja gra na wielu fortepianach – z jednej strony prowadzi działania zbrojne w Ukrainie, z drugiej – jest seniorem dla podległej jej Białorusi, która posłusznie wykonuje powierzone jej zadania, z trzeciej – powoli wyciąga ręce coraz dalej na wschód, obejmując parasolem kolejne tereny Europy Wschodniej, z czwartej – otwarcie zadziera z Sojuszem, ustawiając swoje wojska wzdłuż granicy z Finlandią, z piątej – udaje, że zainteresowana jest pokojem lub przynajmniej zawieszeniem broni. Według Agnieszki Bryc z Ośrodka Studiów Wschodnich akceptowanie takiego zachowania to poważny błąd ze strony Europy, które jedynie oddala Ukrainę od wizji zakończenia wojny oraz wstąpienia do struktur NATO lub Unii Europejskiej.
Politolożka z OSW zwróciła uwagę na niesamowicie ważną sprawę, mianowicie nadmierne romantyzowanie Rosji przez Zachód poprzez wiarę, że imperializm Putina można w pewien sposób „wygładzić”, dogadać się z nim i sprawić, że Federacja Rosyjska wkroczy na ścieżkę demokracji, z której zboczyła tylko chwilowo, targana fałszywymi przesłankami. Takie naiwne myślenie to uleganie rosyjskiej maskirowce, która w swojej istocie ma nas zmylić i po prostu oszukać. Rzeczywistość jest zupełnie inna, niż Rosja próbuje ją namalować: sprawianie wrażenia wielkiej, zdecydowanej i o silnej pozycji na arenie międzynarodowej to właśnie ta maska, którą udaje się utrzymać nie dlatego, że rosyjskie siły odnoszą sukcesy militarne, a dlatego, że sami pozwalamy na postrzeganie reżimu w ten sposób. Europa i reszta Zachodu złudnym przekonaniem o wielkości Rosji, strachem przed nią (czy raczej przed jej bronią jądrową) oraz równoczesnym brakiem zdecydowanych i jednolitych działań pozbawia się wpływu na zmianę statusu quo, który uderza w najsłabszych.
Więc co można zaproponować zamiast tego? Dr Bryc wspomina o strategii decouplingu, czyli oddzieleniu się: my odcinamy się od Rosji i zostawiamy ją samą sobie, oczywiście w warunkach pokojowych, gdy sprawimy już, że jej imperialne macki nie sięgną dalej niż dotychczas, co spowoduje jej dryfowanie w kierunku chińskim oraz prawdziwy podział nie na globalną Północ i Południe, a globalny Zachód i Wschód. Budzi to jedynie kolejne zastrzeżenia wobec potencjalnych napięć na linii Rosja-Chiny oraz Stany Zjednoczone-Europa.
– Rosja, suflując obawy, że oni w sojuszu z Chinami to zagrożenie dla Europy i świata zachodniego, przekonuje nas, iż tego faktycznie możemy się bać. Nic bardziej mylnego. Rosjanie w rzeczywistości boją się być wasalem chińskim. Jeżeli my będziemy odporni na taką manipulację, to Rosjanie zapłacą poważną cenę obniżeniem swojego prestiżu, uzależnieniem od Chin i przekształceniem w ich przybudówkę gospodarczą. To będzie bolesne, bo Rosjanie jako społeczeństwo mają naprawdę rasistowskie podejście do Chin, które z ich perspektywy „Wielkiej Rosji”, zawsze były tym trzecim światem. Teraz jest odwrotnie. Rosjanie mają duży kompleks w stosunku państwa numer dwa w świecie i rzecz polega teraz na tym, że jeżeli pozwolimy Rosji być zaduszanym w ramionach chińskich, to Rosjanie sami będą uciekać z chińskiej strefy wpływów, nie będą nam stawiać warunków normalizacji czy resetu, ale sami będą robić ustępstwa tylko po to, żeby znowu wrócić na ścieżkę zachodnią. Więc nasz wniosek powinien być taki: dajmy Rosji odrobić pracę domową i odpowiedzieć za agresję przekształceniem w wasala chińskiego. Nie ratujmy jej na siłę, bo niczego jej w ten sposób nie nauczymy. Ona będzie wiedziała, że zawsze będzie mogła nas zmanipulować, a prawda jest taka, że Rosja powinna płacić za swoje decyzje i ponosić konsekwencje – wyjaśniła dr Bryc.
To, co powinniśmy zrobić dziś, aby Europa faktycznie była bezpieczna, to nie chować się, razem stać twardo na swoim i nie czynić ustępstw na rzecz Rosji, która jedynie gra silną i niezależną, a w rzeczywistości targana jest różnymi wewnętrznymi problemami, jakie zgrabnie udaje jej się maskować. Powinniśmy podejmować działania sprzyjające Ukrainie, która ochrania nas wszystkich przed Moskwą. Czołową rolę w tych decyzjach mają pełnić Polacy i Niemcy, którzy, tylko łącząc siły przeciwko wspólnemu zagrożeniu, będą mogli odsunąć od nas, Europejczyków, widmo wojny, czyhającej tuż za naszym progiem.
Tekst: Zuzanna Czachowska
Data publikacji: 23.06.2025 r.