drukuj

Polska dzieli się na pół

Według danych Infuture Institute z 2022 r. 92,5% Polaków chciałoby aby różne grupy społeczne w Polsce, które aktualnie są wrogo nastawione, znalazły wspólny, łączący je punkt, który pomoże im dojść do porozumienia. Skoro chęci w narodzie są, to dlaczego punktu styku nie ma? Gdzie szukać lekarstwa na dzielące się społeczeństwo? Żeby znaleźć odpowiedź, trzeba pojechać na kraniec Półwyspu Helskiego.

Zerwanie sieci trakcyjnej na stacji Warszawa Zachodnia przekreśliło moje szanse na punktualne dotarcie na pociąg Warszawa Centralna - Gdynia Główna, a w rezultacie na pociąg Gdynia Główna - Jastarnia, którym miałam dotrzeć na pierwszy dzień All Inclusive Film Festival. Święto inkluzywności, włączenia i różnorodności, odbywające się na Półwyspie Helskim nie mogło na mnie czekać, dlatego z pokorą musiałam przyjąć wiadomość, że nie dotrę na jego otwarcie i przebukowałam pociąg na wieczorny. Podczas kilkugodzinnego oczekiwania w Warszawie doświadczyłam jednak przedsmaku tego, czemu poświęcone jest to wydarzenie, czyli podziałów w naszym społeczeństwie z jednej strony, a różnorodności z drugiej,

Ramię w ramię ponad podziałami?

To, że warszawski Żoliborz pełen jest niespodzianek wiedziałam już wcześniej, ale tego dnia pełen był także przedstawicieli Konfederacji i Koalicji Obywatelskiej. Przed metrem nie spotkali się oni jednak, żeby ze sobą rozmawiać, zawierać sojusze czy się kłócić, ale po to, by zbierać podpisy poparcia pod listami rejestrującym kandydatów do wyborów. Ciekawa to była sytuacja społeczna, bo niby dwa przeciwne sobie obozy polityczne były razem, a jednak osobno. To po co to wszystko? – zastanawiałam się czekając na czerwonym świetle. Ani się nie kłócą ani nie rozmawiają – stoją przekonując do swoich racji, ale nie tych nieprzekonanych, tylko tych przekonanych, żeby utwierdzić ich w przekonaniu dobrego wyboru. Gdy dotarłam na Dworzec Centralny okazało się, że i tym razem nie obejdzie się bez opóźnień. A także, że w Polsce dialog pomiędzy ludźmi z różnych środowisk, jest możliwy. Podczas półtorej godziny oczekiwania na pociąg inni podróżni zagadywali mnie: “Czy odjechał już pociąg do Białegostoku?”, “Nie wie pani, czy był pociąg do Terespola?” – żeby potem usiąść obok i kontynuować rozmowę. I tak rozmawiałam o codzienności z kolejnymi nieznanymi mi panami, a gdy ich pociągi przyjeżdżały, rozstawaliśmy się. Ja słyszałam słowo “dziękuję” i jednocześnie jęk rozczarowania, że to już koniec oczekiwania, bo dobrze się rozmawiało. Wiedzieliśmy dokąd jedziemy, ale oprócz tej informacji nie posiadaliśmy żadnej innej o sobie. Mimo to rozmawialiśmy i nie dzieliły nas przy tym poglądy polityczne, stosunek do mniejszości, podejście do religii czy to, kto ile ma w portfelu albo jak wygląda. Przypadkowa sytuacja uświadomiła mi, jak bardzo brakuje mi przestrzeni dialogu z innymi ode mnie ludźmi. Otwartość zastąpił w naszym życiu społecznym strach, a ocenianie i stereotypizowanie sprawiło, że ludzie zapominają patrzeć na obcego jak na człowieka. Z tą myślą wsiadłam do pociągu  i ruszyłam na wydarzenie, które w swojej esencji opiera się na dialogu między różnorodnością  -  All Inclusive Film Festival organizowany przez Ane Piżl, Józefinę Bartyzel i ich współpracowników i współpracowniczki w jedynym istniejącym kinie na Półwyspie Helskim – kinie Żeglarz.

Żeglujże, Żeglarzu!

W kameralnym kinie Żeglarz, z niewielkiego holu, wchodzimy po kilku schodkach do sali projekcyjnej. Nieduża, z przyjemnie skrzypiącą podłogą, przypominającą dzieciństwo u dziadków na działce, czerwonymi krzesłami, które dawno straciły jaskrawą barwę i zapachem morskiej żeglugi – taka jest sala kinowa, która na trzy dni sierpnia zamieniła się w największy festiwal różnorodności. Zaproszeni goście stworzyli prawdziwą rewię osobowości, doświadczeń i sposobów patrzenia w przyszłość. Na festiwalu gościły, m.in. Joanna Hendrysiak, tłumaczka języka migowego, Miriam Synger, prowadząca konto na Instagramie jestem_zydowka, czy wicemistrzyni olimpijska w żeglarstwie, Jolanta Ogar-Hill z żoną i małą córką. Całe trzy dni obfitowały w dyskusje, debaty i pokazy filmowe najróżniejszych gatunków, ale w programie znalazły się także mniej standardowe punkty, jak warsztaty polskiego języka migowego, ruchowe zajęcia na plaży czy warsztaty hip-hopu po kaszubsku prowadzone przez Filipa Popke. Wszystko po to, aby każdy znalazł coś dla siebie, a przy tym odkrył coś nowego, czego dotąd nie znał – czyli wyszedł z pułapki strachu.

To właśnie strach, odmieniany w wielu formach, stał się niechlubnym bohaterem festiwalowych dyskusji i projekcji. Film “Maiden” pokazywał jak kobiety wyszły z cienia mężczyzn w żeglarstwie oceanicznym, które przez lata było przez nich zdominowane. Inny film “Gipsy Queen” opowiadał historię imigrantki i samotnej matki w Niemczech, która walczy o godne życie. Na wyjątkowe uznanie zasługują także filmy krótkometrażowe, które poruszały wątki rasizmu i nietolerancji religijnej. Z paneli dowiedzieliśmy się dużo o polskich realiach. Dbanie o inkluzywność urosło w naszym kraju do metafory żeglowania – trzeba wiedzieć, z której strony wieje wiatr i dobrze sprawdzić prognozę pogody, żeby nie oberwać rykoszetem od polityków – w innym przypadku idziemy na dno. W jednej z rozmów z ust gościni wybrzmiały słowa pocieszenia, “jak chcemy się bać, to idźmy na żagle”. (Jak widać, żagle stały się numerem jeden festiwalowych przekazów.) Często ze strachu przed stratą boimy się osób innych od nas. Tymczasem gdybyśmy zobaczyli, że dzielenie z kimś wspólnej przestrzeni może działać korzystnie, stworzylibyśmy wspólnotę, w której nie myślelibyśmy o stratach. Takiego spojrzenia wymaga metoda małych kroków. “Może powiedzenie komuś innemu „miłego dnia” jest walką ze strachem?” – zadała pytanie Miriam Synger.

Rozmowa lekiem na strach

Podczas warsztatów PJM (polskiego języka migowego) jedna z uczestniczek powiedziała:  “gdyby każdy nauczył się podstaw języka migowego, byłoby nam łatwiej komunikować się nie tylko z osobami głuchymi, ale także z osobami, którym zanika słuch w wyniku wieku czy choroby.” Ten sam wątek inkluzywności pojawił się w rozmowie z Żydówką Miriam Synger. “Dlaczego mamy się bać słowa Żyd?” – mówiła Miriam, przekonując, że w tym słowie nie ma nic negatywnego i zachęcając do jego normalizacji. Przywołała też słowa jednej z uczestniczek festiwalu, która powiedziała jej, że tutaj pierwszy raz ma kontakt z Żydami. Odwołując się do tej historii Miriam zaznaczyła, że pewnie wcale tak nie jest i nie było to pierwsze spotkanie. Spotykamy Żydów, osoby LGBTQ+, Romów, uchodźców, osoby głuche na co dzień, często nie mając takiej świadomości. Widzimy się na ulicy, mijamy w sklepie, pracujemy w jednej firmie. Nie każdy Żyd jest ortodoksyjny, nie każdy Żyd nosi pejsy, nie każdy gej w pierwszej rozmowie musi mówić, że jest gejem. Ilu katolików podczas przedstawiania się mówi, że są katolikami? Tworzymy sobie zestawy wyobrażeń, które dopasowujemy do napotkanych ludzi i kiedy nie widzimy znaku charakterystycznego, gubimy się w tym, kim kto jest. “Edukacja i rozmowy są rodzajem oswajania i próbą zmiany” – zakończyła Miriam.

Festiwalu czar

Festiwale, szczególnie te filmowe, najbardziej doceniamy za wysiłek organizacyjny, niezapomniane projekcje i szaleństwa do białego rana. I za spotkania z innymi. All Inclusive Film Festiwal zadbał o szeroki przekrój różnorodności, jakiego dawno nie spotkałam. Byli warszawscy turyści, opaleni plażowicze, lokalsi, helscy rowerzyści, Żydzi, osoby LGBTQ, głusi, grubi, chudzi, młodzi, starsi, osoby z niepełnosprawnością, sportowcy i ci, którzy sportu nie uprawiają, żeglujący i nie pływający. Jak powtarzały osoby organizujące go wszyscy byli Doskonali. Na stronie festiwalu widnieje misja wydarzenia: “Narracja dookoła równości wpada w paradoks, bo nacechowana jest kolejnym podziałem. Kto mówi o inkluzywności, dostaje etykietkę określonej opcji politycznej, poglądów i wartości. (...) Tolerancja jest zgodą na to, że różnimy się w istotnych kwestiach i dalej możemy tworzyć dobre społeczeństwo.” – czytamy. Celem spędzenia trzech dni w Kinie Żeglarz nie była walka z nierównościami, tylko tworzenie równości.

Na zamknięciu festiwalu Ane Piżl  opowiadała, że wszyscy pytają, czy będzie kolejna edycja festiwalu, ale jeszcze nie wiadomo. Jeżeli będzie, na pewno na nią wpadnę, bo Polska dzieli się na pół, dlatego dobrze być w miejscu, które przypomina o tym, że można być razem. Podczas festiwalu dużo mówiło się o tym, że Oni, czyli nie My, wzbraniają się przed tolerancją i inkluzywnością. Mam nadzieję, że inkluzywność rozumiana przez My, czyli Nas nie jest wykluczeniem strony Oni, czyli Ich. Zamiast stać na Placu Wilsona i patrzeć na dwie nierozmawiające ze sobą strony sporu, wolałabym czekać na Dworcu Centralnym na pociąg i rozmawiać z nieznajomymi jak ze swoimi.

Iwona Oskiera