drukuj

Kultura w Niemczech jest prywatna

Często oglądamy się na zachód, nie doceniając możliwości, które daje nam ojczyzna. Jak jednak wygląda spojrzenie na polskie realia i warunki grania muzyki jazzowej oczami niemieckiego trębacza jazzowego Hansa-Petera Salentina?

Spotykamy się na warsztatach w Lesznie skierowanych do młodych osób stawiających swoje pierwsze kroki w jazzie. Już od 35. lat prowadzisz wakacyjne zajęcia jazzowe w Polsce. Jak to się zaczęło?

Pewnego razu, gdy grałem w klubie jazzowym w Kolonii, ktoś zapytał mnie, czy byłem już w Polsce. Odpowiedziałem, że nie. I tak zabrał mnie do Puław - miejsca, gdzie organizowane są jedne z najstarszych warsztatów jazzowych w Polsce. Miałem wtedy 27 lat.

Jakie masz wspomnienia z tego czasu?

Na początku, jako Niemiec, byłem tu kimś trochę egzotycznym.

Teraz to się zmieniło?

Obecnie jedną z piękniejszych rzeczy jest dla mnie, kiedy po 4-5 dniach warsztatów ludzie pytają mnie, skąd jestem. Wtedy myślę sobie: ale super, dobrze poszło. Są zaskoczeni moją otwartością. Nie są przyzwyczajeni do takiego obrazu Niemca, bo pewne stereotypy wciąż funkcjonują.

Z kolei na warsztatach jazzowych w Chodzieży pod Piłą, bliżej polsko-niemieckiej granicy, gdzie zazwyczaj jest spora grupa moich rodaków, jest jeszcze inaczej. Z początku każdy siedzi ze znajomymi, z którymi przyjechał. Jednak po dwóch tygodniach grupki narodowościowe już nie obowiązują. Dzięki muzyce następuje niezwykła wymiana. Uczestnicy wieczorami siedzą razem przy ognisku. Zupełnie nie ma znaczenia, skąd kto pochodzi. To jest absolutnie fantastyczne.

A czy w Niemczech odbywają się tego typu warsztaty jazzowe?

Takie, które trwałyby prawie tydzień, jak w Lesznie czy jak w Chodzieży – dwa tygodnie – nie. Są warsztaty weekendowe lub trzydniowe. To jeden z powodów, dla których tak chętnie prowadzę tego typu zajęcia w Polsce. Tydzień, a tym bardziej dwa tygodnie to czas, w którym poznajesz ludzi bardzo prywatnie. Teraz, podczas czwartego dnia warsztatów w Lesznie też widzę, że kontakt w grupie jest już zupełnie inny niż pierwszego dnia.

Czy poza spotkaniami zorientowanymi na edukację jazzową, polsko-niemiecka współpraca w obrębie tej muzyki istnieje?

Jasne. Czasem jest to wspólne nagranie płyty, czasem koncert, czasem jedno i drugie. Ja sam nagrałem trzy albumy w towarzystwie polskich muzyków: Julii Sawickiej, Marcina Jahra, Kuby Stankiewicza, Romana Chraniuka, Jarosława Buczkowskiego i Adama Zagórskiego. Potem graliśmy koncerty w Polsce i Niemczech, a z tym ostatnim byłem też w Izraelu.

To są współprace na bardzo przyjacielskiej płaszczyźnie, bez sztucznego dystansu. Julia na przykład bywa u mnie w domu, ja byłem u niej. Znam całą jej rodzinę. Wczoraj wieczorem odwiedziłem też jej brata, który mieszka tu, w Lesznie. W ten sposób powstają zupełnie normalne, prywatne kontakty. To jest naprawdę super.

A jak wygląda porównanie sytuacji muzyków jazzowych w Polsce i w Niemczech?

Polscy jazzmani często myślą, że instytucjonalne wsparcie finansowe dla ich branży nie jest zbyt dobre. A ja patrzę na to z niemieckiej perspektywy, i myślę, że jest całkiem nieźle w tej kwestii. Są oficjalne nagrody w kategorii jazzowej, duże wydarzenia, festiwale, na których także można zdobyć nie byle jakie trofea.

Ale w Niemczech też jest przynajmniej jeden ważny konkurs... BMW Welt Jazz Award.

BMW – dobra rzecz, ale to jest duży prywatny sponsor. W Niemczech jednak przy tego typu imprezach dominują prywatni sponsorzy, nie ma zaś wsparcia od państwa ani od instytucji kultury. Kultura w Niemczech jest prywatna. I to pomimo tego, że mamy tyle orkiestr, duże teatry, których zresztą też jest coraz mniej. To, co dzieje się w obrębie tak zwanej kultury wysokiej – jak muzyka poważna, opera czy teatr – jest rzeczywiście pieczołowicie dofinansowywane. Ale wiele innych obszarów kultury, w tym jazz, pozostaje poza uwagą.

W zeszłym roku została na przykład uruchomiona pula pieniężna na ukraińskie projekty muzyczne. Rząd zobowiązał się wspierać ukraińskich muzyków, którzy chcą dalej tworzyć w Niemczech. Jednak takich inicjatyw powinno być znacznie więcej, zarówno na skalę międzynarodową, jak i wewnątrz kraju.

W Polsce krąg ludzi z branży jazzowej też nie jest olbrzymi, ale jest całkiem duży i także ludzie spoza tego środowiska znają wiele nazwisk. Bardzo wielu Polaków, gdy słyszy „Namysłowski” czy “Stańko”, mówi niemal natychmiast: „muzyk jazzowy”. Młodzi bardziej kojarzą Leszka Możdżera, Marcina Wasilewskiego – w Polsce świetnych muzyków jazzowych jest bez liku.

A jak wyglądają warsztaty jazzowe, które teraz prowadzisz w Lesznie?

Każdego dnia są próby zespołów stworzonych z warsztatowiczów, zajęcia z historii jazzu, a dla wokalistów – zajecia z emisji głosu. Poza tym różne wydarzenia dodatkowe. Dzisiaj na przykład odbywa się także pokaz filmu “Zbigniew Seifert. Przerwana podróż” o legendarnym polskim skrzypku jazzowym. Warsztaty nie pełnią jednak tylko roli edukacyjnej, są też festiwalem oraz miejscem, w którym nawiązywane są nowe znajomości, często przyjaźnie na wiele lat. Przyjeżdżają tu uczestnicy zarówno w wieku nastoletnim, studenckim, jak i zupełnie dorośli. Zajęcia są prowadzone przez muzyków z Polski, Ukrainy, Niemiec i Stanów Zjednoczonych, uczestnicy w większości pochodzą z Polski, choć nie tylko. Wieczorami odbywają się koncerty, które mają dwie funkcje: z jednej strony są przeznaczone dla uczestników, którzy mają znakomitą okazję do posłuchania różnych uznanych artystów, ale z drugiej strony, jest to także świetna oferta kulturalna dla mieszkańców Leszna i okolic. Julia (przyp. aut.: Julia Sawicka - Kotomska, organizatorka warsztatów) robiąc to w ten sposób, z sukcesem buduje szerszą publikę dla muzyki jazzowej.

Gdybyś miał wymienić trzech najważniejszych twoim zdaniem niemieckich muzyków jazzowych, to kto by to był?

Till Brönner – trębacz; Nils Landgren, który, co zabawne, jest właściwie szwedzkim puzonistą, ale równocześnie jednym z najbardziej znanych muzyków jazzowych w Niemczech. Przed laty zrobił projekt muzyczny, który spowodował pewien przełom na niemieckiej scenie jazzowej, wcześniej bardzo intelektualnej, wymagającej od słuchacza ciszy i skupienia. Landgren wraz z Maceo Parkerem stworzyli muzykę, która spowodowała, że ludzie na koncercie wstali i zaczęli tańczyć. Tego brakowało u nas wcześniej przez długi czas. Nils Landgren jest przedstawicielem ACT-u, jednej z dwóch największych wytwórni płytowych w naszym kraju, którą do tej wielkości doprowadził.

Trzecia ważna dla mnie postać z niemieckiej sceny jazzowej to Michael Wollny - pianista. Z tym ostatnim nagrałem zresztą dwie płyty. Był studentem w Würzburgu, gdzie wykładam. Na koncertach gra na instrumentach akustycznych, ale zajmuje się też muzyką elektroniczną i robi wiele innych rzeczy.

Wróćmy jeszcze do twoich wspomnień związanych z Polską.

Bardzo dużo dobra doświadczyłem w tym kraju i bardzo dużo nauczyłem się od Polski. Był czas, kiedy przez dwa tygodnie grałem w warszawskim słynnym jazzowym klubie Akwarium. Potem nieraz tam wracałem. Z tak wieloma ludźmi grałem, na przykład z muzykami, którzy byli w zespole Tomasza Stańki - jego muzykę znam zresztą bardzo dobrze.

Widziałem też wielu, którzy potem stali się wielcy, jak Marek Napiórkowski czy Marcin Wasilewski. Kiedy teraz się spotykamy, wspominamy czas, kiedy byli warsztatowiczami w Puławach. Wasilewski już wtedy miał swoje trio (z Michałem Miśkiewiczem i Sławomirem Kurkiewiczem), od zawsze grali razem. Do dzisiaj nic się nie zmieniło. To jest niezwykle fascynujące.

A więc taka jest recepta na sukces?

To jest na pewno recepta na dobrą muzykę – kiedy z tymi samymi ludźmi pracujesz przez wiele lat, dobrze się rozumiecie, jest to na pewno bardzo dobre dla muzyki. Nie musi to być żaden komercyjny sukces, bo to coś innego, jednak dla muzyki wnosi to zdecydowanie dużo.

Międzynarodowe Warsztaty Jazzowe w Lesznie odbywają się rokrocznie od 2004 roku i są dofinansowane ze środków Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Lucyna Sycz