drukuj

Tereska w kłębowisku żmij

Film  „Szukając Tereski” miał opowiedzieć historię jednej dziewczynki, która w zaułkach zbiorowej niepamięci przetrwała tylko dzięki znaczącej fotografii. Tymczasem widz poznaje i Tereskę i Niuńkę. A może jeszcze wiele, wiele innych dzieci, na których losach zaważyła wojenna pożoga.

Niuńka miała 4 lata, gdy wybuchło powstanie warszawskie. Widziała, jak dom przy Towarowej 60, w którym mieszkała z siostrą i babcią, zostaje wysadzony w powietrze. Babci zabrakło kilkudziesięciu sekund, może minuty, by z niego wyjść. By przeżyć. Niuńka uciekła, ale została ranna w głowę. Po wojnie o Niuńce pamiętają tylko najbliżsi. Do dziś żyje jej młodszy brat, który pamięta jednak już tylko spotkania z siostrą w szpitalu psychiatrycznym - chorowała w wyniku wojennych obrażeń. Niuńka odeszła skrzywdzona przez wojnę, zapomniana przez świat.

Nie to, co Tereska. Ją zna cały świat, o jej wojennej traumie pisano prace naukowe, mądre głowy debatowały, nad tym, jak zło wpłynęło na los dziecka, sfotografowanego przez  Davida Seymoura. Tereskę - tę stojącą przy tablicy dziewczynkę o nieprzeniknionym spojrzeniu, dziewczynkę, której, jak się domyślamy, polecono narysować dom, więc narysowała – coś na kształt kłębowiska żmij – tę Tereskę znają wszyscy, jednak tylko z widzenia.

Znalezienie drogi, która poprowadzi widzów Tereski ze zdjęcia do Niuńki,, postawili sobie za cel bohaterowie filmu: Patryk, (to on zainicjował poszukiwania Tereski) i Aneta (to ona z całą zaciętością dążyła do dopisania zakończenia tej historii – jak się zdaje – bez względu, jakie miałoby być). Film „Szukając Tereski” w reżyserii Kamy Veymont opowiada o ich próbach dotarcia  do dziewczynki z fotografii. To także historia o determinacji młodych ludzi, odnajdywaniu sensu w tym, co wydaje się bezsensowne i współdziałaniu, patrzeniu w tę samą stronę, ale zauważaniu zupełnie czego innego.

 „W momencie, w którym zaczynasz szukać, tak naprawdę nie wiesz, kogo znajdziesz” - słyszymy już na początku. Bohaterów to jednak nie zraża, a widzów – intryguje i sprawia, że zanurzają się w tę historię coraz mocniej i mocniej. To zasługa przemyślanej kompozycji filmu, ale i siły charakterów głównych poszukiwaczy.

Aneta o sobie:

„Dziennikarka-reportażystka, pracuję jako tak zwany wolny strzelec (lub freelancer, jak kto woli)”

Aneta o Teresce:

„Nie da się zobaczyć tego zdjęcia i nim nie zainteresować. Ja nie umiem tego wytłumaczyć, ubrać w słowa i puścić w świat. To była chwila, ja spojrzałam na nią, ona spojrzała na mnie i już wiedziałam, intuicyjnie, może wręcz instynktownie, tak jak się wie, kiedy się w jednej sekundzie wpada po uszy - czy to zakochując się od pierwszego wejrzenia, czy pakując w tarapaty, z których nijak nie można znaleźć wyjścia. I ja tak właśnie wpadłam, w obu tych znaczeniach jednocześnie, bo jak dotąd poświęciłam szukaniu Tereski półtora roku i końca nie widać. Na wielu płaszczyznach wciąż szukam Tereski”.

 Patryk o sobie:
„Podróżnik, wolontariusz, technik-informatyk,  a przede wszystkim miłośnik eksploracji wszelakiej, również tej intelektualnej.”

Patryk o Teresce:
„Zdjęcie Davida Seymoura zawiera w sobie bardzo duży ładunek emocjonalny. Wyraz twarzy Tereski jest na tyle charakterystyczny, że pozostaje w głowie na długo. Człowiek automatycznie zastanawia się: co takiego przeżyła? Jak wyglądała reszta jej życia? Zastanawiały się setki osób, jej zdjęcie stało się źródłem inspiracji jak i pewnym symbolem cierpienia zwykłych ludzi w czasie wojny, ostrzeżeniem. Niestety większość osób kończyła na spekulowaniu, praktycznie nikt nie wysilił się, aby poznać prawdziwą historię. Nadać Teresce tożsamość”.

- Ciekawie jest patrzeć, jak w śledztwie, prowadzonym na dwa laptopy, jeden rower i psa, świat wirtualny miesza się z analogowym. Tym bardziej, że wciąż jeszcze kartka wetknięta w czyjeś drzwi lub zostawiona na cmentarzu może skuteczniej prowadzić do człowieka niż wiadomość w necie – tak o pracy nad filmem mówi Kama Veymont, jego reżyserka. - Kiedy pisałam scenariusz, byłam w tej komfortowej sytuacji, że wiedziałam już, jak rzecz się kończy. Jednak upieram się, że to stosunkowo drugorzędne, czy Tereskę znaleźliśmy, czy nie.

Tożsamość Tereski ze zdjęcia udało się ustalić (choć poszukiwania utraconych w wojennych czasach wartości, poszukiwania sensu cierpienia dla wielu wciąż trwają), a widza skłonić do postawienia samemu sobie ważnych pytań.

Czy ciągle jeszcze definiuje nas cierpienie przodków?

Czy robimy wszystko, co możliwe, by historia nie zatoczyła koła?

Zresztą z taką niedokończoną mapą po Warszawie z czasów wojny, z czasów powojennych i tej nam współczesnej (na której jednak wyraźnie zaznaczono metę) film zostawia widza. Jest szansa na to, by sam dookreślił miejsca, które jedynie na niej naszkicowano. Cenna to przestrzeń dla odbiorcy. Cenna i dla twórców, którzy mogą być dzięki temu pewni, że ich praca, ich sposób patrzenia na rzeczywistość, zostanie w głowach widzów jeszcze na długo po zobaczeniu historii poszukiwań Tereski.

Jak mówi w filmie Ania ze Stowarzyszenia Drugie Pokolenie: „Gdybyście nawet mieli nie znaleźć Tereski, to i tak znajdziecie po drodze wiele innych osób, które czekają na to, żeby je odnaleziono. To zresztą najważniejsze chyba zdanie w całym filmie.

Tragiczna historia to jedno. Może nie szczęśliwe, ale jednak optymistyczne zakończenie – to drugie. Zaangażowani bohaterowie to trzecie. Ale najważniejsze jest właśnie czwarte: nadzieja, z którą widz zostaje – nadzieja na to, że każdego można odnaleźć, że każdą postrzępioną historię można złożyć w całość, że każdy człowiek jest ważny, że na każdego gdzieś czeka ktoś.

 

Dorota Witt