drukuj

Wspomnienia wysiedlonej z Zamojszczyzny - Młody Redaktor FWPN Maciej Bartoszyk

Wspomnienia wysiedlonej z Zamojszczyzny

W tym roku przypada 75 rocznica deportacji polskich rodzin wysiedlonych z terenu Zamojszczyzny do Niemieckiego Nazistowskiego Obozu Koncentracyjnego i Zagłady na Majdanku. Jednym z elementów obchodów tego wydarzenia było otwarcie 28 kwietnia wystawy pt. „Wysiedleńcy z Zamojszczyzny w obozie na Majdanku”. Na terenie Państwowego Muzeum na Majdanku towarzyszyło jej spotkanie ze świadkiem historii Stanisławą Kruszewską.

Wychowywała się w wielodzietnej rodzinie. Miała czwórkę rodzeństwa. Dobrze pamięta końcówkę czerwca 1943 roku, gdyż wtedy ukończyła pierwszą klasę szkoły podstawowej. Wspomina, że bardzo cieszyła ją perspektywa wakacyjnego odpoczynku. Niestety, w nocy z 2 na 3 lipca wysiedlono jej wieś Dereźnię Solską. Niemcy przeczesywali każde domostwo. Nie dali wiele czasu na spakowanie. Rodzice Stanisławy zdołali zabrać jedynie najpotrzebniejsze rzeczy oraz żywność na trzy dni. Później przeszli na plac zborny. Niemcy uspokajali, że na wszystkich w nowym miejscu czeka już praca. Nie uwzględniali jednocześnie próśb dotyczących pozostania w  rodzinnych domach.

7-letnia Stanisława czuła niepewność, ale miała nadzieję, że po wakacjach mogła się dalej uczyć. Wraz z rodzicami przetransportowano ją pociągiem do obozu przejściowego w Zwierzyńcu. Tam trafili do przeludnionych baraków. Stanisława wspomina strach przed Niemkami, które pilnowały i liczyły obozowe dzieci. Zwierzyniec nie był jednak końcem gehenny rodziny Kruszewskich. Wraz z innymi więźniami przeszli oni nocą do oddalonego o 45 kilometrów Bełżca. Tam czekały już na nich bydlęce wagony i przejazd do obozu na Majdanku.

Gdy tam dotarli, szybko okazało się, że zapowiedzi Niemców o czekającej pracy nie były prawdziwe. Nie widzieli szkół ani zakładów pracy. Czekał na nich za to marsz czwórkami do łaźni. Tam ścinano im włosy i myto na przemian gorącą i lodowatą wodą. Dzieci, które nie chciały się myć, były do tego zmuszane przez służące w obozie Niemki. Nadzy i mokrzy ludzie wychodzili na zewnątrz na teren obozu. Przydzielano im pasiaki, drewniaki, chustki oraz numer przyporządkowany do poszczególnych osób. Dzieci nie miały numerów, przyporządkowano je do matek. W barakach panowały katastrofalne warunki. Stanisława spała wraz z czwórką rodzeństwa i rodzicami na jednym łóżku. Nie było koców, czy siennika. Jedynym pocieszeniem było przytulenie się do rodziców. 

Szczególnie mocno w pamięci zachowały się obrazy przyczepy samochodowej, na którą wrzucano nieżywych. Wynosili ich inni więźniowie. Dzieci pytały o ich groby, lecz szybko okazało się, że ich nie ma. Zamiast tego ciała były składane piętrowo na sobie i palone. Stanisława Kruszewska wspominała, że szczególnie uciążliwe były poranne apele. Wszyscy musieli się na nich stawić. Dokładnie liczono stan liczbowy więźniów. Apel nie mógł się skończyć, jeżeli brakowało choć jednej osoby.

Wyniszczające były również katastrofalne warunki higieniczne. Wszechobecne wszy, które gromadziły się na ciele i w ubraniach skutecznie uprzykrzały obozowe życie. W nocy gryzły też inne insekty. Było bardzo niewiele toalet, w których panowały tragiczne warunki sanitarne. Wykańczający był głód, brak wody i chleba. Efekt pragnienia potęgowało też upalne lato 1943 roku. Ograniczone dostawy wody spowodowane były również faktem budowy kanalizacji na Majdanku. Ludzie jedli zepsute ziemniaki i rozlaną na ziemi zupę.

Gehennę rodziny Kruszewskich przerwała pomoc Polskiego Czerwonego Krzyża. Bowiem pomiędzy nim a władzami obozu trwały rozmowy o tym, kto ma opuścić obóz, aby się wyleczyć. Stanisława wspomina, że ulokowano ich w szopie. Siostry zakonne karmiły rodzinę jajkami i chlebem. Furmankami przetransportowano ich następnie do Spiczan w pobliżu Lublina. Była tam szkoła, nie brakowało jedzenia. Wielkodusznością wykazali się miejscowi mieszkańcy, którzy wzięli pod opiekę wysiedleńców. Mimo wszystko, rodzina chciała z czasem wrócić do swojego domu.

Stanisława wspomina, że kiedy mama leżała wraz z dwójką chorych dzieci w szpitalu, ojciec próbował dowiedzieć się, co dzieje się w ich rodzinnej wsi. Po dłuższym okresie czasu rodzina powróciła furmanką z Lublina do rodzinnego domu. Tam mieszkała już nasiedlona Niemka lub Ukrainka (Stanisława nie potrafi określić narodowości), która pomimo próśb nie chciała opuścić posesji. Po pewnym czasie ojcu udało się ją usunąć na drodze prawnej z domu.

Los jednak nadal nie oszczędzał rodziny Kruszewskich. W domu panowała bieda. Ojciec wraz z dziećmi zachorował na tyfus. Rodzinie pomagała sąsiadka oraz zaprzyjaźniony z nią doktor z Biłgoraja, którego Stanisława nazwała doktorem Judymem. Zebrani miłośnicy historii, regionaliści oraz ocalali z czasów II wojny światowej mieszkańcy Zamojszczyzny, którzy również byli obecni na tym spotkaniu gromkimi oklaskami podziękowali Stanisławie Kruszewskiej za wzruszającą, żywą lekcję historii.

Wysiedlenia z Zamojszczyzny przeprowadzone były dwoma fazami. Pierwsza z nich miała miejsce jesienią 1942 roku, druga w lecie 1943. Ogółem akcja wysiedleńcza dotknęła 100 tysięcy osób. Wystawę będzie można oglądać w Lublinie do jesieni.

 

Młody Redaktor FWPN Maciej Bartoszyk