drukuj

Hitler (nie)poważny? - Sabina Kowalczyk

9 lutego w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie odbyła się premiera sztuki w reżyserii Piotra Ratajczaka opartej na satyrze politycznej Timura Vermesa, zatytułowanej tak jak książka niemieckiego autora - ,,On wrócił”. On, czyli Adolf Hitler. Hitlera jednak nie zagrał żaden on, tylko kobieta.

    - Hitler staje się pretekstem do ukazania absurdu współczesnego świata. Świata, który tego Hitlera nie bierze poważnie prawie do ostatniej chwili. Wszyscy się śmieją, myślą, że to nic takiego i przegapiają moment, kiedy robi się groźnie - z Mileną Gauer, odtwórczynią głównej roli w spektaklu ,,On wrócił” rozmawia Sabina Kowalczyk

Powiedziała pani kiedyś, że nie pasuje do roli Julii czy Ofelii. Są zbyt mdłe?

Dzisiaj już nie jestem taka radykalna w sądach. Zawsze można zagrać Julię albo Ofelię, dlatego że bardzo różne potrafią być pomysły na przedstawienia, koncepcje reżyserskie. Obecnie nie mówię ,,nie”, ale rzeczywiście ról romantycznych bohaterek pewnie w moim życiu było mało albo może w ogóle nie było. Tak już mam, że raczej gram różne ,,dziwactwa”.

Jednym z takich ,,dziwactw” jest postać Hitlera, którego gra pani w spektaklu ,,On wrócił”. Jak się pani dowiedziała o tym, że zagra pani główną rolę?

Dowiedziałam się na chwilę przed rozpoczęciem prób. Pomyślałam sobie, że to jest absolutnie absurdalny pomysł. Nie mam nic przeciwko graniu mężczyzn. Bałam się tylko komunikatu, że Hitler wraca tak jak w książce Vermesa w czasach współczesnych, ale akurat jest kobietą albo może jeszcze feministką i ja mam być twarzą takiej interpretacji. Wydawało mi się to bardzo niebezpieczne. Ale, kiedy się dowiedziałam wraz z rozpoczęciem prób, że nie będzie tego rodzaju ,,zabawy”, nie będziemy w ogóle zajmować się płcią,  pomyślałam sobie, że w takim razie może to być ciekawe wyzwanie – bawić się samym wizerunkiem Hitlera.

W jednej z wypowiedzi dla mediów stwierdziła pani, że Hitler jest dla pani rolą emancypacyjną. Mogłaby pani rozwinąć te słowa? Rzeczywiście kobieta w teatrze, by poczuć siłę, musi zagrać silnego mężczyznę?

Chodzi mi o to, że w teatrze kobiety grają dużo ,,mniejsze” role. Tych ról jest też dużo mniej. Teraz zaczyna się to zmieniać, ale zwykle, bardzo często jest tak, że mamy głównego bohatera, jego przyjaciela, ojca i gdzieś tam, w tle jakaś matka, kochanka... Tak są skonstruowane dramaty. Akurat aktualny olsztyński repertuar jest bardzo kobiecy i to wspaniała odmiana. Za chwilę premiera ,,Wiśniowego sadu”, więc silna postać Raniewskiej. Mamy też spektakl ,,Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” - tu grają same dziewczyny. Nawet w ,,Kartotece” jest nas pięć na pięć. Rzadko zdarza się taki parytet. Ale najczęściej jest tak, że  na siedmiu, ośmiu mężczyzn w obsadzie są dwie, trzy role żeńskie. Może poza Jackie, gdzie byłam sama, nie mam takiego doświadczenia, że spektakl jest oparty na scenach ze mną. Koledzy z zespołu je mają, bo, po prostu, grają takie role, na przykład w ,,Amadeuszu”, czy w ,,Dyzmie”. Dopiero teraz, po raz pierwszy, mogę poprowadzić całe przedstawienie, mogę wreszcie zobaczyć, jak to jest po tej drugiej stronie.

I jak to jest po tej drugiej stronie?

Dobrze, ale przyznam, że było trudno. Nie miałam wcześniej takiego doświadczenia, więc nie wiedziałam, jak rozłożyć siły. Miałam tendencje do uderzania bardzo mocno od początku. Przekonałam się, że w ten sposób się nie da, bo ,,nie dojadę” do końca.

Powiedziała pani jakiś czas temu, że aktor nie może odmówić reżyserowi zagrania danej roli. Reżyserzy są takimi ,,małymi Hitlerami”?

Nie, po prostu ta praca wygląda tak, że jesteśmy wybierani przez reżyserów i dyrektora teatru do zagrania konkretnej roli. My nie podejmujemy decyzji. One odbywają się zupełnie poza nami. Czasami trafi się wspaniale, a czasami trochę gorzej. Jest taka zasada, że można odmówić jednej roli w sezonie teatralnym, ale rzadko się to robi, bo, kiedy już mamy tę pracę, to ją zwyczajnie podejmujemy.

Jakim reżyserem jest Piotr Ratajczak?

Spokojnym, wrażliwym i pozostawiającym dużo pola dla własnej inwencji aktorowi, co dla mnie akurat jest ogromną zaletą. Z tym, że pracuje bardzo szybko i bardzo intensywnie. Gdy powiedział mi na którejś z prób, że za trzy tygodnie robimy pierwszą próbę całości, to absolutnie mu nie wierzyłam. Uważałam, że nie zdążymy. On ma bardzo duże doświadczenie i wiedział, że wystarczy nam tyle czasu. Ta intensywność jest wyjątkowo trudna w przypadku głównej roli. Przy normalnym, dwumiesięcznym trybie, nie odczuwa się tak nauki tekstu, rozkłada się ona na więcej dni i nie trzeba nad tekstem ślęczeć. A pracowaliśmy ok. sześciu tygodni. Chyba jednak wolę, gdy wszystko odbywa się nieco wolniej.
Poza tym Piotr, kiedy robimy próbę jakiejś sceny i ona od początku ,,wskoczy” na odpowiedni tor, już za dużo przy niej nie kombinuje. A są tacy reżyserzy, którzy robią kilkanaście razy tę samą scenę. Piotrek potrafi od razu ją ukształtować i, jeśli już nam się ona ,,ułoży”, tak ją zostawia.

Trzeba też docenić aktorów, z którymi występuje pani w ,,On wrócił”. Każdy z nich gra tu po kilka ról: Marzena Bergmann i Grzegorz Gromek po cztery postacie, Jarosław Borodziuk i Paweł Parczewski trzy, a Radosław Hebal aż pięć!

Tak naprawdę drugi spektakl toczy się za kulisami. Oni wszędzie mają tam plan z wypisanymi informacjami, która scena jest po której i co mają na siebie wówczas założyć. Są dwie panie garderobiane i pani fryzjerka, które ich przebierają i charakteryzują do kolejnych scen. Aktorzy muszą szybko się przebierać.  A zmieniają wszystko: buty, peruki, doklejają wąsy. Naprawdę mają tam mnóstwo pracy i latają jak oszalali.

Ciekawie ukształtowali państwo przestrzeń w ,,On wrócił”. Część widowni siedzi przy kawiarnianych stolikach, Marzena Bergmann jeździ między stolikami rowerem, aktorzy zagadują do widzów...

To też jest specyfika Sceny Margines, która stara się wyjść poza utarte schematy. W tym przypadku to także inspiracja współczesnym Berlinem czy w ogóle dużym miastem, w którym życie toczy się przy kawiarnianych stolikach. Część widowni może rzeczywiście dzięki temu poczuć specyficzny klimat. Chodzi o to, żeby widzowie poczuli się dobrze, komfortowo... Do czasu.

Przyznała pani w jednym z wywiadów, że nie było trudno grać wodza III Rzeszy. Czyżby Hitler nie był zbyt skomplikowany?

Sama konstrukcja tej adaptacji i sposób pracy powodował, że nie miałam z tym takich dużych trudności. W całej ekipie aktorskiej była dobra, twórcza energia. Mam takie poczucie, że pół roku wcześniej ze ,,Świętoszkiem” dużo więcej się namęczyłam. A tutaj było mi łatwiej.

Książkowy Hitler mówi często o cechach wodza. Według niego wódz: ,,nie musi w ogóle niczego wiedzieć”, ,,może nawet nie mieć pamięci” i preferuje ,,tworzenie praw samemu”. Jakie cechy wodza starała się pani przede wszystkim odtworzyć w granej przez siebie postaci?

Cała konstrukcja tej roli bardziej opiera się dla mnie na zabawie wizerunkiem. Myślę, że właśnie to, że jestem kobietą, dało dystans do całego materiału. Nie muszę budować wodzostwa, poruszam się po pewnych performatywnych cechach, które mogą uruchamiać tę postać w kontekście. Traktuję to raczej komiksowo, ale, oczywiście, staram się iść tropem Vermesa. Natomiast nie wchodzę głęboko w psychologiczne rozważania.

Jak przygotowywała się pani do tej roli?

Niestety, nie było na to tyle czasu, ile bym chciała. Proszę pójść do Empiku i zobaczyć, co się dzieje pod hasłem ,,III Rzesza” albo ,,Hitler”. Można na tę tematykę poświęcić pięcioletnie studia. Odświeżyłam wiedzę historyczną na tyle szybko, na ile się dało i rozszerzyłam ją dzięki filmom: ,,Dyktator”, ,,Triumf woli”, ,,Upadek” - to takie podstawy. Plus youtube i oglądanie prawdziwych przemówień Hitlera.

Naśladowała pani jego specyficzne ruchy, ćwiczyła tak jak on swoje przyszłe wystąpienia np. przed lustrem?

Raczej przekładam wszystkie jego charakterystyczne cechy na siebie. Ale oczywiście patrzyłam, podglądałam, naśladowałam.

Timur Vermes prosił państwa, by w sztuce nie było zbyt wiele o Niemcach. Wolał, by ukazywała ona polską rzeczywistość.

Chodziło tylko o to, żeby sztuka nie stała się pretekstem do pośmiania się z Niemców, ale byśmy poszukali w niej czegoś, co pokaże naszą rzeczywistość. Od początku zresztą Piotr Ratajczak miał taki zamiar. To nie miała być satyra na niemieckie społeczeństwo, tylko raczej przyjrzenie się polskiemu. Nawet przez moment rozważaliśmy przeniesienie wszystkiego zupełnie w polskie realia, ale to było niemożliwe. Musiałaby to wtedy być jakaś polska postać z przeszłości. W innym przypadku nic by do siebie nie pasowało. Zostawiliśmy niemieckie realia, ale po to tylko, żeby zobaczyć tam Polskę jak w soczewce.

Co widzowie mieli w tej soczewce zobaczyć?

To, że populistyczne polityczne zagrożenie jest w każdym kraju takie samo. Hitler staje się też pretekstem do ukazania absurdu współczesnego świata. Świata, który tego Hitlera nie bierze poważnie prawie do ostatniej chwili. Postrzegany jest jako gwiazda kabaretu. Wszyscy się śmieją, myślą, że to nic takiego i przegapiają moment, kiedy robi się groźnie.

Nie obawiali się państwo, że przedstawianie Hitlera w sposób karykaturalny, komediowy może sprawić ból tym, którzy jeszcze wojnę pamiętają lub, których rodzinna historia wiąże się z działaniami Hitlera?

W spektaklu też się do tego odnosimy. W pewnym momencie wszystko odwracamy i dajemy  wyraźny sygnał, że to jednak Hitler i nie zapominajmy o tym. Negatywne  reakcje mogą się pojawić i pewnie pojawiać się będą. I dobrze, bo to też świadczy o tym, że trafiamy w czuły punkt.

Dostali państwo konkretne komunikaty zwrotne od któregoś z widzów na temat tego, jak odbierana jest państwa sztuka?

Dużo. Także na samych spektaklach widać, że ludzie fantastycznie reagują. Mamy poczucie, że jest to spektakl, który działa, czujemy reakcje publiczności. Nie chodzi tylko o śmiech, ale też chwilę, w której widzowie zastygają, wycofują się.
Na początku wszyscy tak ,,mnie”-Hitlera lubią i tak się świetnie ze ,,mną” bawią... ale w pewnym momencie po ważnej, bardzo serio scenie z sekretarką jest monolog, w czasie którego widzowie patrzą na mnie przerażonym wzrokiem, nagle przypominają sobie, z kim mają do czynienia. Cudowny moment, ja go uwielbiam. Na pewno są osoby oburzone lub takie, którym spektakl się nie podoba, ale takie głosy trafiają do mnie rzadziej z oczywistych względów.

Gdybym powiedziała, że Hitler jest w każdym z nas – przesadziłabym?

Ja bym raczej powiedziała, że każdy z nas może dać się uwieść takiej postaci jak Hitler. Łatwo nam powiedzieć, że to by nas nie dotyczyło, że nas by taki Hitler nie uwiódł, że my byśmy na niego nie zagłosowali. Nigdy nie wiemy, czy jakaś sytuacja życiowa lub polityczna w naszym kraju nie spowoduje, że pójdziemy zagłosować na jednego czy drugiego populistę.

Pytam o to, bo w książce Vermesa Hitler jasno stwierdza, że został przecież wybrany w demokratycznych wyborach, a poza kilkoma nieudanymi zamachami, nikt w zasadzie poważnie się przeciwko niemu nie zbuntował. Tak jakby masy i jakaś część natury każdego z nas podświadomie potrzebowały kogoś takiego jak Hitler.

To jest też sytuacja, przed którą stoimy teraz. Rząd nie opublikował wyroku Trybunału Konstytucyjnego i tak naprawdę to chyba wszyscy powinniśmy stanąć pod kancelarią Premiera w akcie protestu, bo zdaje się, że zdeptane zostały wszelkie demokratyczne standardy. A jednak jest tam tylko garstka ludzi. My po prostu nie wiemy, co robić w sytuacji, w której ktoś ignoruje wszystko to, na czym stało państwo. Jeśli unieważniono dawne standardy, to według jakich standardów mamy teraz funkcjonować? Należałoby chyba obalić rząd, ale jak to się robi? Przyzwyczailiśmy się do wolności i demokracji, długo nie musieliśmy o nie walczyć, straciliśmy czujność, albo raczej nie mogliśmy sobie wyobrazić,  że coś w tej materii mogłoby ulec zmianom i teraz nie wiadomo, jak się za to zabrać.

Jeżeli chodzi o wszelkie niuanse polityczne, to można powiedzieć, że teatr Jaracza ma dobrą intuicję a'propos tego, co się dzieje we współczesnym świecie. ,,Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” grana od lutego ubiegłego roku. W październiku Aleksijewicz dostaje Nobla...

Poza tym próby zaczynaliśmy akurat w momencie najbardziej mocnego momentu wojny na Ukrainie.

Później ,,W stanie zagrożenia” - spektakl ukazujący skutki obsesyjnego izolowania się pewnego małżeństwa od świata i jego braku zaufania do wszystkiego, co nieznane...

Tak, problemowo blisko uchodźców.

I w końcu ,,On wrócił” odnośnie tego, co się dzieje na naszym podwórku.

Wiadomo, że, kiedy się nad czymś pracuje, to aktualna sytuacja wpływa i musi wpływać. Dobrze, że wpływa. Z drugiej strony tytuły są wcześniej ustalane, więc w zasadzie los nam trochę sprzyja. To również intuicja szefa Sceny Margines – Mariusza Sieniewicza.

Z jakimi myślami i emocjami powinien wyjść z państwa spektaklu człowiek, który się na niego wybierze?

Chciałabym, żeby widzowie przyjrzeli się temu, co może uwodzić w populistycznych postawach politycznych. Żeby sami się przekonali: co ich śmieszy, a co nie i dlaczego. Gdzie jest granica? Po której stronie tak naprawdę jestem? Jak daleko mogę się posunąć, żeby się sprzeciwić? Może wolę na to patrzeć z boku? Myślę, że to są pytania, które można sobie zadać po spektaklu ,,On wrócił”.

Milena Gauer – ukończyła Policealne Studium Aktorskie im. Aleksandra Sewruka w Olsztynie i Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Od 2005 roku jest profesjonalną aktorką. Na stałe związana z Teatrem im. Stefana Jaracza w Olsztynie, ale współpracuje także z teatrami w Krakowie, Warszawie i Wałbrzychu. Kilkukrotnie doceniona, m.in. otrzymała wyróżnienie miesięcznika ,,Teatr” za rolę Ajtry (spektakl ,,Matki/Błagalnice”) w kategorii ,,Najlepszy, najlepsza, najlepsi w sezonie 2011/2012”. Jak sama mówi, najważniejsza była dla niej rola Jackie (monodram ,,Jackie, śmierć i księżniczka”), która zmieniła całkowicie jej spojrzenie na teatr. O tym, że będzie aktorką, wiedziała już od dziecka.


Sabina Kowalczyk