drukuj

Św. Solidarność - relacja Kai Puto

Pragmatycznie lodowata kalkulacja versus rusofobiczne wymachiwanie szabelką? Relacje niemiecko-polskie w obliczu konfliktu na Ukrainie to główny temat przedostatniego numeru „New Eastern Europe”.

„New Eastern Europe” to rzeczowa, centrystyczna platforma eksperckich analiz i z pewnością nie pozwoliłaby sobie na powyższe epitety. Tłumaczenie Wschodu Zachodowi to trudne zadanie, ale czy obiektywizm deklarowany przez redaktorów jest w obecnej sytuacji możliwy?

Temat numeru otwiera tekst Basila Kerskiego, polsko-niemieckiego eseisty, dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności. Tekst to z pewnością najciekawszy, również dlatego, że kolejne podążają wyznaczonym przezeń szlakiem. Kerski trafnie wskazuje na analogię między konfliktem na Ukrainie a transformacją dawnych satelitów ZSRR. Nie chodzi o oczywisty wymiar symboliczny – walkę tego czy innego kraju o przynależność do Europy – ale o wstydliwą nieco powściągliwość krajów, które już do tej Europy należą. Niemiecka opinia publiczna nie chciała Polski w Unii Europejskiej, a idea zjednoczenia Niemiec wzbudzała – eufemistycznie rzecz ujmując – powszechny niepokój. Status quo osiągnięty po 1945 wydawał się wówczas najbezpieczniejszym modelem, a jednak udało się go przekroczyć, co powinniśmy uczynić – postuluje Kerski – i dziś.

Kerski dotyka trudnego i aktualnego dylematu: w jakich okolicznościach władze europejskiego Państwa (w tym przypadku Niemiec) mogły postąpić wbrew woli społeczeństwa? Niestety nie rozwija tej myśli, a szkoda, bo aktualność tego pytania dotyczy nie tylko polityki UE wobec Ukrainy: to pytanie o możliwość stanu wyjątkowego w Europie XXI wieku. Gdzie i jak trzeba uderzyć, żeby poirytować postpolityczne, stroniące od konfliktu cielsko, jakim jest UE? I czy przypadkiem nie przyjdzie się nam zmierzyć z tym pytaniem w bliskiej przyszłości?

Kerski nie odważa się zaproponować, jak miałoby wyglądać to przekraczanie Rubikonu, czyli Bugu. Powołuje się w dość szkolnym odruchu na dziedzictwo Solidarności, które – jak twierdzi – pozwoliło na zbudowanie w Polsce centrowego, mądrego konsensusu. Czy robotnicy zrzeszeni w Solidarności walczyli o centrowy konsensus – kwestia sporna. Czy okrągły stół jest w Polsce symbolem koncyliacji ponad podziałami – kwestia jeszcze bardziej sporna. A już najciężej zgodzić się z tezą, że ten centrowy konsensus trwa. Trwał, owszem, ale do 2005 roku, a dzisiejsze sondaże wyborcze wprost przeczą przekonaniu Kerskiego, jakoby nacjonalizm był w Polsce zjawiskiem marginalnym (warto również pamiętać o tym, co dzieje się w drugim środkowoeuropejskim bastionie walki o wolność – na Węgrzech).

W podobną pułapkę wnioskowania z frazesowych przesłanek wpada Gesine Schwan, rektor Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, w tekście o znamiennym tytule The Miracle of Solidarity. Po lekturze dwóch akapitów w uszach czytelnika zaczyna dudnić IX symfonia Beethovena. Kogo w tym tekście nie ma! Jest Józef Tischner, jest papież, jest wreszcie autor-Niemiec, którzy korzy się przed Polakami na okoliczność 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Przyplątał się nawet Edmund Husserl. Solidarność niepodzielnie panuje w Europie – dowodzi Schwan – a jedynym zagrożeniem czyhającym na UE jest ekonomiczna konkurencja między należącymi do niej państwami. Być może dałoby się zaryzykować taką tezę, ale dziesięć lat temu. Ale dziś?

Przewija się przez te teksty jeszcze jedna oparta na (pozytywnym?) stereotypie teza. Głosy poparcia dla Putina są dla Polski ze wszech miar alarmujące – uważa Kerski. Polska odżegnuje się od miękkich negocjacji i preferuje politykę „odstraszania” Putina – dowodzi Kai-Olaf Lang. Kryzys na Ukrainie pokazał, że polityka wschodnia Berlina nie może obyć się bez wsparcia Warszawy – twierdzi Piotr Buras. To wnioski dość logiczne, jeśli uznać Polskę za kraj wymachiwania szabelką, ale czy mają pokrycie w rzeczywistej polityce zagranicznej III RP?

Cytowany już Lang wyczerpująco i ciekawie analizuje czynniki kształtujące polityki zagraniczne (ściślej: wschodnie) obu krajów. Jeśli czegoś w tym tekście brakuje, to kulturowego tła postawy Bundesrepubliki: potraumowego antymilitaryzmu, silnej obecności wątku antyamerykańskiego, a przede wszystkim niezręczności, z jaką zmierzyliby się Niemcy, dokonując antyrosyjskich gestów: Kreml chętnie by im przypomniał, z jakiej okazji dopuścili się ich ostatnio. Lang pozostaje raczej przy bezpiecznych wątkach ekonomicznych: kabel z prądem, rura z gazem. Podkreśla natomiast – a wtórują mu inni autorzy – wyrozumiałość dla szabelki jako kulturowego rekwizytu każdego Polaka.

Różnicę między Polską a Niemcami nazywa Lang eufemistycznie „asymetrią oczekiwań”. Jako grzeczny i obiektywny ekspert nie formułuje tego wprost, ale gdyby przyjrzeć się bliżej przytaczanym faktom, okazuje się, że asymetria ta polega głównie na tym, że Niemcy oczekują czegoś od Niemiec, a Polska też od Niemiec. Jeśli tak, to Polska zachowuje się jak dziecko ciągnące matkę za spódnicę w kwestii przyrodniego brata. A to znaczy, że ma do przerobienia podwójną lekcję z postkolonializmu – jako podmiot kolonizowany i kolonizujący.

Wątek zależności ekonomicznej Niemiec od Rosji rozwija Hannes Adomeit, omawiając SPD-owską strategię Wandel durch Handel (to postawa postulująca zmianę przez handel, czyli liczenie na demokratyzację Rosji – powstanie klasy średniej kształtującej społeczeństwo obywatelskie – w wyniku zacieśniania stosunków ekonomicznych). Strategia ta – co zasługuje na uwagę – przedstawiona jest nie jako zbrodnia i zdrada ideałów europejskich, lecz jako jedna z propozycji postępowania z Putinem, być może nieskuteczna, ale z pewnością bardziej długofalowa niż wspominane już „machanie szabelką”.

Lot Polski i Niemiec, best friends forever, wrócił na wspólny kurs po kontrolowanych turbulencjach – oto wniosek, do którego dochodzą różnymi drogami autorzy „New EasternEurope”. Osiągnięto – powiada Lang, a reszta wtóruje – konsensus w sprawie Ukrainy, zgodzono się, że musi ona zostać zeuropeizowana i ustabilizowana. Szkoda, że tezy te postawiono przed szczytem Partnerstwa Wschodniego w Rydze, na którym osiągnięto konsensus w sprawie nic nierobienia – może ich optymizm stałby się w przeciwnym razie zniuansowany. Druga szkoda, że ograniczono analizę do postaw Polski i Niemiec, podczas gdy pozostali członkowie UE – co dość kluczowe, jeśli mantrycznie uparcie powołujemy się na europejską solidarność – są raczej prorosyjscy albo nie wiedzą, o co chodzi (z wyjątkiem państw nadbałtyckich – ale co one mogą – oraz Szwecji i Finlandii – ale one nie są w NATO).

Na wschodzie Ukrainy tłuką się separatyści i bataliony ochotnicze, tłucze się ruski mir i europejskie idee. Te ostatnie toną zresztą w morzu interesów oligarchii, korupcji i wzrastającego nacjonalizmu, a przede wszystkim podstawowych potrzeb życiowych. Jak w tej sytuacji zdobyć się na obiektywną analizę podrasowaną solidarnościowymi hasłami? Czy martyrologiczny hołd złożony ukraińskim żołnierzom przez Iulię Mendel w dalszej części numeru mieści się w jej ramach? Czy postulowany obiektywizm nie okazuje się po prostu zgodnością z teoretycznym modelem świata „europejskich wartości”, który nawet jeśli ma coś wspólnego z rzeczywistością, to nie potrafi udźwignąć zawartych w niej sprzeczności?

Historia się nie skończyła, a Europa, jeśli chce się rozszerzać na Wschód, musi stawiać czoła perspektywom poharatanych, zakompleksionych państewek, dla których rzeczy oczywiste dla Zachodu przynajmniej od lat 70. wcale nie są oczywiste (tylko czekać, aż Zachód zacznie z uzasadnionym wstydem przygarniać uchodźców odrzucanych przez kraje Europy Środkowej: no dobra, chodźcie do nas, Polska ma dzisiaj zły humor). Doceniam ideę wyjaśniania Zachodowi językiem dlań zrozumiałym – bo to on ma być odbiorcą anglojęzycznego „NEE” – ale obawiam się, że prowadzi to wyłącznie do utwierdzania tego ostatniego w naiwnej wierze, że wszystko prędzej czy później stanie się Zachodem, który za pomocą właściwego sobie dobrobytu rozwiąże wszystkie problemy.

Przykładem takiego rojenia jest arcyciekawy, okładkowy tekst Mykoły Riabczuka, który rekonstruuje imperialne wpisywanie Ukrainy we „wschodniosłowiańską ummę”, czyli ruski mir. Pomijam szowinistyczny nieco wymiar tego epitetu; moje wątpliwości wzbudza przede wszystkim przekonanie, że Ukraińcy dołączyli do europejskiej rodziny narodów, bo zjednoczyli się (to też zresztą nie jest takie pewne) w niechęci do Putina, co pozwoliło im – szast-prast – wytworzyć nowoczesną tożsamość narodową. A kiedy Zachód to wreszcie zrozumie i obejmie Ukrainę swoimi strukturami – UE czy NATO – atrakcyjna, europejska Ukraina wytworzy wobec Rosji soft power i uczyni z niej kraj liberalnej demokracji. Emancypacyjna wizja Riabczuka mieści się w ramach uznanych w Europie teorii politologicznych, ale czy te teorie były kiedyś na Ukrainie?

W podobną pułapkę wpada Marcin Kaczmarski w tekście Integration Games poświęconym glinianym nogom Unii Euroazjatyckiej i niekonsekwencji w jej wdrażaniu. Tekst na piątkę, kompetentna analiza, żywy język, ale skąd przekonanie, że na terenach postsowieckich powinna obowiązywać czy też sprawnie obowiązywałaby logika Unii Europejskiej? A to właśnie pozostaje  punktem odniesienia autora.

Autorzy „NEE” odżegnują się, słusznie, od ostrych epitetów, ale i, niesłusznie od ostrych diagnoz. Z grzecznie zabezpieczonymi teoretycznie tezami nie sposób się nie zgodzić, dopóki nie dostrzeże się (szlachetnych, ale jednak) schematów ukrytych za ich założeniami. „NEE” stara się oddać cesarzowi, co cesarskie, ale ten cesarz – utopia europejskiej integracji – siedzi na chorobowym.

Dużo lepiej w tym kontekście wypadają teksty oddalone od szczytów polityki. Na uwagę zasługuje świetny reportaż o krymskiej codzienności Piotra Andrusieczki, nieobecny w mediach – a jakże istotny – temat rumuńsko-ukraińskich relacji poruszony przez Adama Balcera czy analiza postsowieckiego stosunku do historii na przykładzie muzeum poety Franciszka Bahuszewicza w białoruskiej Oszmianie autorstwa Stsiapana Stureiki.

Że dyskurs dyplomatyczny rządzi się swoimi prawami – to jasne. Kiedy wewnętrznie podzielony Zachód rozmawia z wewnętrznie podzielonym Wschodem, musi sięgać wyżyn językowej ekwilibrystyki, by w ogóle się porozumieć. Trudno też wierzyć w realizację trudnego projektu (w tym przypadku: w europeizację Ukrainy), jeśli nikt nie poklepuje po plecach. Ale „New Eastern Europe” to jedyne anglojęzyczne i nienaukowe czasopismo o Wschodzie, zrzeszające świetnych, kompetentnych autorów i najzwyczajniej w świecie szkoda go na odgrzewaną zupę z godnych szacunku, ale i krytycznej reinterpretacji idei. Zgoda na subiektywny pazur (a przeto szacunek dla zachodniego czytelnika) mogłaby tylko pomóc.

Kaja Puto