drukuj

Szaleństwo TEATROMANII - relacja Ady Kiryluk

Zbliżało się popołudnie 17 maja. Gazety, plakaty, ulotki, słupy miejskie i przystanki już od dawna zapowiadały nadejście tego dnia. W końcu zegar wybił 16.30, obwieszczając rozpoczęcie zbiorowej epidemii, która miała trwać całe osiem dni. Wybuchła TEATROMANIA – coroczne szaleństwo kultury, które ściąga spragnione spektakli i widowisk tłumy. 15. odsłona Międzynarodowego Festiwalu Teatromanii już pierwszego dnia podbiła serca widzów najpierw hiszpańską „Wędrującą Orkiestrą” (reż. Sergi Estebanell), a następnie rodzimą fredrowską „Zemstą”, wyreżyserowaną przez Krzysztofa Jasińskiego.

W sobotę 18 maja w BeCeKu (Bytomskim Centrum Kultury) rozpoczął się występ niemieckiej grupy Familie Flöz, serwując widzom „Hotel Paradiso”. Spektakl, znakomity, ponadczasowy, a dzięki pantomimie również ponadnarodowy. Wykorzystano w nim maski, które wspaniale zaprojektowane do poszczególnych ról zastąpiły słowa oraz mimikę i ku końcowemu zaskoczeniu widzów pozwoliły na rozegranie wielopostaciowego przedstawienia zaledwie przez... czterech aktorów! „Hotel Paradiso” to opowieść przezabawna i znakomicie obrazująca zróżnicowane charaktery i osobowości. Jestem przekonana, że cała sala byłaby gotowa założyć fanklub jednej z głównych bohaterek – starszej pani, właścicielki tytułowego hotelu. Żwawa i dość „upierdliwa” starowinka swą drewnianą laską wprowadza żelazną dyscyplinę w pracę całego personelu. Szczególnie często raczy nią swoje dorosłe, niesforne dzieci, prowadzące między sobą nieustającą wojnę. Obrywa się więc zarówno synowi – nieudolnemu recepcjoniście, jak i córce – pedantycznej „menadżerce” rodzinnego biznesu, próbującej udekorować cały hotel swoim ulubionym wściekle-czerwonym kolorem. Mamy też kucharza, a raczej... rzeźnika, który każdy hotelowy „problem ludzki” rozwiązuje w jeden sposób (wnioskując z wydobywających się dźwięków, najprawdopodobniej przy użyciu... piły mechanicznej). Jest jeszcze boy hotelowy, który tańczy, jak mu zagra czerwony paznokieć szefowej, odgrywając nawet słynny „Moonlight” Michaela Jacksona. Do głównych bohaterek należy również niezbyt urodziwa pokojówka, podkochująca się w recepcjoniście, a przy okazji knująca różne intrygi i okradająca hotelowych gości.

Mieszanka postaci jest tu iście szalona, nic więc dziwnego, że hotel popada w ruinę.

Na znakomity efekt przedstawienia (reż. Michael Vogel) złożyła się gra Anny Kistel, Sebastiana Kautza, Thomasa Raschera / Nicolasa Witte’a i Frederika Rohna, a intrygujące maski stworzyli Hajo Schüler i Thomas Rascher.

O 21.30 na budowanej od popołudnia gigantycznej scenie rozpoczęła się organizowana przez BeCeK we współpracy z Fundacją Współpracy Polsko-Niemieckiej „Hutnicza symfonia” grupy Theater Titanick z Niemiec.

Artyści wywołali burzę przeszywających dźwięków, używając ogromnych instrumentów. Gigantyczne dzwonki wymagały uderzania w nie młotkami, w tle ogniem buchały piece hutnicze, niebo rozświetlały materiały pirotechniczne, a powietrze wypełniał ich charakterystyczny zapach. Do pilnowania bezpieczeństwa tej imprezy powołano nawet służby porządkowe, gotowe w każdej chwili wkroczyć do akcji.
Dla zachwyconych widzów pokaz okazał się zdecydowanie za krótki. Przyklejeni do poustawianych dookoła sceny barierek ochronnych, gromkimi brawami i gwizdami domagali się bisów. Trudno się dziwić. Emocje były wszak tak ogromne, aż chciało się krzyczeć: „Bytomiu! Jesteś wielki!”

W poniedziałek, 20 maja, mania spektakli zaczęła się od akcji młodzieży oraz aktorów Teatru Biuro Podróży. Przygotowane przez nich plenerowe widowisko było dość ciekawe, o ukrytym znaczeniu, którego szukać należało między wierszami, a dokładniej między cegłami. Stanowiły one bazę dla dziesiątek powiewających białych balonów z wypisanymi na nich egzystencjalnymi i godnymi zastanowienia frazami, tj. „życie”, „złość”, „zazdrość”, „nienawiść”, „miłość”, „strach” czy „radość”. Całość była jednak zbyt rozciągła w czasie, a brak rozwoju wydarzeń powodował rozchodzenie się i tym samym uszczuplanie i tak już „ruchomej” widowni.

O 19.00 w BeCeKu rozpoczął się za to nieszablonowy spektakl pt. „Maraton” izraelskiej formacji Aharona Israel Company. Trójka aktorów przebiegła tego wieczora około 8 km, próbując oddać widzom rozgrywający się w Izraelu wyścig szczurów, przeplatany ciągłą ucieczką przed zagrożeniami wciąż trwającej tam wojny. Spektakl trudno porównać do innych nam znanych. Oprócz trudnego tematu kraju rujnowanego wojną, trudna jest też sama forma przedstawienia. Pomimo dominującego wszystko biegu, w przedstawieniu tak naprawdę najważniejszy jest dialog bohaterów, borykających się z niesprzyjającą rzeczywistością. Godzina biegu po małym kole wymaga od widza sporej otwartości i dużej elastyczności wobec niestandardowych form sztuki. Może się jednak okazać, że nie każdy widz gotów jest na taki maraton.

Dwa dni później do Bytomia zawitał Nowy Jork wraz ze swoją retransmisją z Metropolitan Opera i przedstawieniem „Czarodziejski flet”. Nie pierwszy raz tymczasowo wskrzeszono Wolfganga Amadeusza Mozarta, by po raz kolejny umilił nam rzeczywistość.

Wraz ze spektaklem „Antologia” 25 maja „na deskach” BeCeKu ponownie pojawił się temat wojny. Tym razem wojny niestrudzenie szumiącej we wspomnieniach i niedającej się z nich usunąć, podobnie jak szum morza z muszli. Przesycona makabrycznymi obrazami pamięć dorosłych, choć skrywana pod płachtą czarnego humoru, powoli i stopniowo, jednak skutecznie niczym zaraza, rozszerza swoje kręgi i pokrywa nimi również młodsze pokolenia, zmuszając je do niesienia brzemienia minionych lat i wydarzeń.